poniedziałek, 23 czerwca 2014

Chapter 14





                                             #Rue



- Liam? - Powtórzyłam zmieszana.

Cóż Payne był, chyba ostatnią osobą od jakiej mogłam się spodziewać telefonu.
Chwila.

- Liam jakim cudem do mnie dzwonisz i skąd masz mój numer? - Wstałam nerwowo, kręcąc się po salonie.

- Cóż można powiedzieć, że.. - Zaczął pewniej

- Boże - Zakryłam usta dłonią - Ukradłeś komuś telefon? - Pisnęłam

- Co? Nie, nie Rue nikogo nie okradłem.

- Wiesz czym to się może skończyć? - Drążyłam spanikowana - Lia..

- Oh zamknij się - Westchnął - Przepraszam ok? Nie chciałem tego powiedzieć.

Ulga?

- W sumie to chciałem, ale źle to ująłem - Motał się

- W porządku - Przysiadłam, nieco spokojniejsza na stołku.

- Nie wcale nie w porządku. Wiem, że na pewno cię to zraniło prawda?

Zamilkłam.
Widocznie zrozumiał moje milczenie i kontynuował.

- Obiecaj mi, że poważnie jutro porozmawiamy

- Myślę że i tak musimy pogadać - Uśmiechnęłam się sama do siebie, przypominając o głębi jego oczu, kiedy patrzył się na mnie intensywnie.

Jak to się działo?
Wystarczył jego głos, a wszelka złość upływała ze mnie. Małe poczucie skruchy i już byłam jego.
Byłam niczym marionetka w jego rękach i  w głębi duszy modliłam się oto by tego nie dostrzegł.
Czemu?
Bo tak na prawdę nie wiedziałam, do czego oboje dążymy.
Wszystko wymykało się spod mojej kontroli, a ostatnie próby sprowadzenia do porządku już dawno wymknęły mi się spod moich palców, oddalając się w niezapomnienie.
Przytłaczała mnie myśl, iż mógłby chcieć tylko urozmaicić swoje życie w czterech ścianach, próbując mnie sobie przyswoić.

Bo nasza przeszłość nigdy nie ucieknie, będzie nas gonić dopóki sami nie skonamy.
Co jeśli on jej nie ucieknie?

- Dobranoc - Wyszeptał, nie dając mi nawet się pożegnać, bo pisk w słuchawce oznajmił zakończenie połączenia.



  "Może jesteś tylko moją własną trucizną, którą sama sobie wstrzyknęłam?"


        

                           #Niall


Ciche pochrapywanie roznosiło się po celi, doprowadzając mnie do granic wytrzymałości. Tak bardzo pragnąłem siedzieć w tej klatce sam lub chociaż przy boku kogoś z kim mógłbym normalnie porozmawiać. Mój aktualny współlokator prawdopodobnie miał pchły, bo wiercił się jak dziki jamnik na łóżku , które skrzypiało przy każdym jego ruchu. Jego mowa ograniczała się do doprowadzania mnie do szału i irytacji. Śmierdział jak skunks, zaszczycając mnie smrodem swojego potu, każdego pięknego, ciekawego i nie zwykle fascynującego dnia w tej najczystszej i pięciu gwiazdkowej celi.

Zakryłem poduszką głowę, chcąc choć minimalnie zagrodzić hałasowi dostęp do moich uszu, jednakże i tak poszło to na marne, bo rozbudziłem na tyle swoje ciało, że nie miałem już ochoty zapadać w sen. Usiadłem przeczesując zbyt długie już włosy, natrętnie wpadające mi do oczu. Zbliżało się południe, co równało się z przerwą i rzecz jasna z obiadem.
O tak mój żołądek od godziny domagał się zainteresowania, przez które rozważałem zjedzenie kołdry albo mydła, by zakneblować i pusto go nakarmić.
Oparłem się o zimną ścianę i przyglądałem się innym więźniom. Jedni tak jak i mój miejscowy skunksik pogrążyło się w głębokim śnie, drudzy rozmawiali najlepsze o wczorajszym meczu rugby, którego audycję mieliśmy zaszczyt usłyszeć w radiu.
Ach te luksusy. 
Nawet strażnicy wydawali się znudzeni dzisiejszym dniem.
Ukradkiem zerknąłem na Zayna siedzącego na łóżku i z uporem maniaka, próbującego poprawić bandaż na ręce.
Było mi przykro, że ucierpiał przeze mnie waląc tego kolesia po ryju. Mogłem sam mu dokopać.
No dobra nie mogłem.
Prawda była taka, że sam widok krwi sprawiał, iż mam ochotę uciec z kraju i zmienić tożsamość.
Może przesadziłem nieco.
Ale i tak nie zmienia to faktu.
Nie lubiłem nigdy mieszać się w bójki, a co więcej być osobą głównie zamieszaną w nie.

Modliłem się tylko o to aby Malik nie miał problemów z całym tym zamieszaniem. Jeszcze nie wyjaśniliśmy tej sprawy, ale przeczuwałem iż nastąpi ona niedługo.
Louis przechadzał się korytarzem, co rusz zagadując oskarżonych i ochoczo z nimi wymieniając jakieś uwagi.
Szczerze go lubiłem. Był nieco inny. Traktował nas jak znajomych, a nie grupy przestępców ze swojej nudnej pracy.
Pamiętałem jaki zagubiony byłem zaraz po przyjściu do zakładu, a on okazał się osobą która mimo tego, że nie znała ani trochę mojej sytuacji sprawiła, iż uśmiechałem się będąc w tak potwornym miejscu.

Drzwi główne otworzyły się, a mój wzrok skupił się na dziewczynie, ubranej w białą zwiewną sukienkę. Jej włosy ułożone w delikatne fale, opadały swobodnie na ramiona i szczelnie zakrywając jeden z policzków.
Samym swoim wejściem sprawiła, że automatycznie wszystko stało się jaśniejsze.
Tomlinson uśmiechnął się do niej z drugiego końca z dwuznacznym rozbawionym uśmiechem, który chyba był tylko zrozumiały dla niej, bo chwilę potem jej twarz oblał szkarłatny rumieniec. Poprawiła zawstydzona torebkę i ruszyła przed siebie nieśmiało, przechodząc koło strażnika.

Coś tu było grane.

Widocznie tylko mi zachowane obojga "opiekunów" więzienia wydało się ciekawe, ponieważ reszta skazanych nawet nie utrzymała zbyt długo skupienia na nich i wróciła do swoich czynności.

Założyłem ciężkie trepy na stopy, przygotowując się do wyjścia i jak na zawołanie, kiedy tylko poprawiłem sznurówki dzwonek obległ budynek, a kraty ustąpiły.
Wolność.
Wybiegłem niczym maratończyk na korytarz, kierując się do stołówki.

- Niall gdzie się tak śpieszysz? - Zdezorientowany Louis obrócił się w moją stronę.

- Jedzonko! - Krzyknąłem mijając równie głodnych mężczyzn.

Brunet pokręcił głową i wrócił do nadzoru.



Kiedy dopchałem się przez ten tabun krów po talerz wypełniony tak zwanym tutejszym jedzeniem, znalazłem wolny stolik i wziąłem się za spożywanie.
Ciemnowłosy mulat przysiadł się naprzeciw mnie, patrząc na mnie z sugestywną miną.

- Więcej się nie dało włożyć do buzi? - Zamrugał niedowierzając

- Zayni przyjacielu - Mówiłem z pełnymi ustami.

- Czym ja sobie zasłużyłem na to miano? - Zachichotał ,biorąc niepewnie pierwszy kęs ziemniaka.

- Uratowałeś mi życie - Wytarłem rękawem buzię.

Kultura przede wszystkim a co.

- Niall nie przesadzaj - Przewrócił oczami

- Mój ty bohaterze - Zacmokałem, chcąc zawstydzić chłopaka.

- Jesteś idiotą Horan, tak cholernym idiotą - Obrócił głowę zażenowany, chcąc ukryć zaróżowione policzki.

Bingo!

- Nie uwierzysz! - Krzyknąłem nagle, zwracając uwagę siedzących blisko nas, za co zostałem skarcony surowymi uwagami.

Machnąłem tylko ręką i nieco ciszej zacząłem ponownie.

- Coś się święci między naszym kochanym strażnikiem i psycholog - Poruszyłem brwiami.

- Że Louis i Rue? Chyba sobie kpisz podstępny Irlandczyku - Rzucił zaciekawiony

- Nie - Rzekłem dumnie - Widziałem jak się na siebie patrzą. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby wczorajszy dzień i noc - Wyszczerzyłem się - spędzili razem.

- Plotkara

- Stwierdzam fakty - Oburzyłem się

Spojrzałem na Payna, siedzącego zaraz za Malikiem. Siedział sztywno, wbijając swój wzrok gniewnie w Tomlinsona, który właśnie wszedł do stołówki. Nerwowo obracał łyżkę w dłoni, zaraz potem bez najmniejszego problemu zginając ją w pół.
Przełknąłem ciężko ślinę.
Po chwili zwrócił uwagę na nie nadający się już, do użycia sztuciec z grymasem.

- Kolego potrzebujesz pomocy? - Zwróciłem się unosząc swoją łyżkę.

Zmierzył mnie chyba najbardziej przerażającym wzorkiem, jakikolwiek przyszło mi w życiu zobaczyć. Jego brwi ściągnęły się w linie, a usta zacisnęły tak, że miałem wrażenie, iż zaraz zostaną zmiażdżone pod siłą jakie na nie wywierał. Wstał gwałtownie odsuwając talerz.

- Zamknij się - Warknął, przechodząc obok i pośpiesznie wychodząc.

Odetchnąłem z ulgi. Myślałem że mnie uderzy. Zapanowała cisza, przez którą odbijał się mój niespokojny oddech.

- Grabisz sobie - Odezwał się mój przyjaciel 

- Chciałem być miły - Wyrzuciłem sfrustrowany ręce w powietrze.

- On chyba nie chciał twojej pomocy - Skitował

- No co ty nie powiesz - Wziąłem kolejną porcję jedzenia, które nie wydawało się już takie zaspokajające jak chwilę temu. - Milknę na wieki. - Stwierdziłem poważnie.

- Mogę dostać to na piśmie? - Zagadnął

- Nienawidzę cię

- Wzajemnie, wzajemnie - Mrugnął do mnie.

Chciałem rzucić opryskliwą uwagę, lecz zatrzymał mnie kręcąc palcem wskazującym tuż przy moim nosie.

-  "Milknę na wieki" - Powtórzył szczerząc się.

Nałożyłem groszek na czubek widelca, odginając go delikatnie i wystrzeliwując wprost w ułożone włosy mojego towarzysza. Swoją drogą nie wiedziałem jakim cudem utrzymywał je w tak dobrym stanie, w końcu warunki jakie tu mieliśmy wcale tego nie zapewniały.
Wysłałem mu najsztuczniejszy uśmiech, na jaki mogłem sobie pozwolić i czekałem na jego reakcje.

- Niall!

To nie ja.






                                       #Liam



Cała pewność siebie, jaką posiadałem wyparowała jak za pstryknięciem palca. Stałem od dobrych pięciu minut, pod gabinetem dziewczyny i nie mogłem się przemóc.
To miała być jedna z moich najpoważniejszych rozmów w życiu. Tak mi się zdawało.
Pierwszy raz zapragnąłem jak nigdy znaleźć się w swojej celi. Ale wiedziałem, że nie mogę od tego uciec.
Nie.
Nie tym razem.
Zawsze uciekałem.
Tym razem im dłużej czekałem, tym bardziej stawałem się niespokojny. 
Czas stawić czoła temu co mi niesie życie.
Wziąłem głęboki wdech i chwyciłem klamkę.

Masz jeszcze czas, możesz odpuścić - Podpowiadał mi cichy głosik w głowie.

Otworzyłem drzwi, przed to pukając i wszedłem niepewnie do środka.
Siedziała sztywno na fotelu, tak jakby oczekiwała prędzej czy później mojego przyjścia.
Byłem aż tak przewidywalny?
Usiadłem na przeciw, dokładnie skanując jej sylwetkę. W duchu przeklinałem ją za założenie ten kiecki, która sprawiała że mój narząd zmysłu zastępował inny narząd, który na pewno nie odpowiadał za myślenie.
Nieważne.

- Cześć - Odezwałem się

Idiota.

- Hej - Odpowiedziała, a na jej ustach pojawił się mały uśmieszek.

Nie jest zła.
Plus dla mnie.


I nastała cisza.
Cisza, która wydawała się trwać w nieskończoność. Nic nie potrafiłem z nią zrobić. Mój język został uwiązany gdzieś w gardle, mózg wywalony przez okno, ciało... ciało po prostu tam było.
Się rozgadałem.
Ścisnąłem zdenerwowany kolano, próbując jakimś cudem otrzeźwieć i powiedzieć cokolwiek.
Rue wydawała się równie zmieszana co ja, jednak czekała aż to ja naprowadzę tą nieuniknioną sprawę na właściwy tor, lecz ja byłem cicho.

Nie bądź ciotą. Nie bądź ciotą.

- Wiesz.. Odkąd cię poznałem nasza znajomość zazwyczaj przeważa tym, że robię coś głupiego. A potem musisz słuchać moich przeprosin. To głupie nie? - Bawiłem się palcami, zerkając na reakcje dziewczyny - Jak często przepraszasz, to ważność tych słów zaczyna tracić na swojej wartości i  w moim przypadku chyba tak jest. Ja..

- Zapomnijmy ok? Nie chcę już do tego wracać.

- Nie uważasz, że powinniśmy to omówić? To nie jest normalne, jakiś koleś ci groził. - Starałem się mówić, będąc opanowanym, mimo tego, iż w środku rozrywała mnie nie ujarzmiona złość względem faceta, którego miałem czelność usłyszeć, niestety tylko na nagraniu.

Przełknęła ciężko ślinę.

- On cię dotykał Rue

- To ja przegięłam. - Wzruszyła ramionami.

Wiedziałem że odsuwa to od siebie.

- Nie mów tak tylko dlatego, że ja wczoraj powiedziałem coś niewłaściwego, co zostało w twojej pamięci. To były bzdury.

- Powinnam inaczej to rozegrać, tymczasem zachowałam się jak amatorka, którą zresztą jestem.

- Ale to on przekroczył granicę. - Upomniałem.

- Nie wiem. Nie wiem Liam wolę to puścić w niepamięć.

- A co z nagraniem?

- Na razie zachowam je dla siebie.

- Na razie?

- Tak myślę, myślę że może ono pomóc Niallowi

Ugryzłem się w język, by nie puścić jakiejś kąśliwej uwagi na temat Horana, jednak wolałem w tej sytuacji zachować je dla siebie.

- Rozumiem.

Nie wcale nie rozumiem.

- Martwiłem się. Nadal się martwię.

- Nie powinieneś to nie twoja sprawa. Dam sobie radę.

No właśnie moja i nie nie dasz.

Zacząłem się w nią wpatrywać z wątpieniem.

- No nie patrz tak na mnie. Mogę ci obiecać, że będę na siebie uważać - Powiedziała szczerze, co niezmiernie mnie uspokoiło, jednakże zdawałem sobie sprawę z tego, jak daleko to zaszło.

- Niall wie?

- Jeszcze nie

- Zamierzasz mu w ogóle o tym powiedzieć?

Pokręciła głową.

- Tak myślałem.

Z jednej strony cieszyłem się w duchu z tego, bo tylko ja wiedziałem o tej sprawie.

- Między nami w porządku?

- Myślę, że tak - Pierwszy raz od naszego dialogu, ton jej głosu zabrzmiał weselej.


 Rozluźniła się nieco, co również i na mnie podziałało relaksująco przez co odwarzyłem sie na kolejny ruch. 

- Uważasz, że można zakochać się w kimś, kogo nie do końca znasz? - Wypaliłem nagle.

Otworzyła szerzej oczy, zastanawiając się przez moment.

- Nie wierzę w miłość od pierwszego, ale sądzę, że jest możliwe, by zakochać się w kimś bardzo szybko.

- Tak. - Zgodziłem się pośpiesznie i umilkłem. - Co z prawdziwą miłością? Wierzysz w nią?

Jest kąciki ust wygięły się słodko. 

- Tak. Tak, wierzę. Wierzę, że jest tu ktoś dla każdego, po prostu musisz znaleźć właściwą osobę.

- Nawet jeśli inni by tego nie popierali?

- Dlaczego miałoby to robić jakąś różnicę? To nie ma nic wspólnego z nikim innym. Jeżeli dwójka ludzi, która jest w związku uważa, że to dobre, jeżeli są w sobie zakochani i nie zamierzają zmienić zdania, jeżeli znaleźli kogoś idealnego dla siebie, jakie prawo mają inni, żeby się wtrącać?

- Społeczeństwo jest bezwzględne - Wyrzuciłem.

- Społeczeństwo musi się nauczyć, żeby nie wtykać nos w nieswoje sprawy. - Zakończyła triumfalnie

Wcale nie ukrywałem, iż ten rodzaj odpowiedzi przypadł mi jak najbardziej do gustu. 
Nastała mniej krępująca cisza między, którą wymienialiśmy się długimi spojrzeniami nic nie wnoszącymi do tego co właśnie mną targało wewnątrz. 

- O czym myślisz? - Zapytała unosząc się na fotelu, by poprawić swoją pozycje.

- O tobie.. - Przyznałem, przygryzając wargę 

Zdumienie przeleciało przez jej rysy. 







                                           #Rue



- No więc o czym myślałeś? - Dociekałam 

Myślał o mnie. Myślał o mnie..

- Starałem się sobie przypomnieć.. - Odkaszlnął - Kiedy, kiedy się w tobie zakochałem. To znaczy ja.. ja nie wiem. W sumie.. To nie tak, że. Ja po prostu.. Z pewnością żywię do ciebie jakieś uczucia - Bełkotał, masując swój kark.

Żaróweczka położona gdzieś na dnie mojego brzucha zaczęła rozpalać się, wprawiając w szybszy ruch każdą komóreczkę z osobna. Krew która do tej pory płynęła spokojnie w żyłach, zaczęła buzować chcąc niemal wytrysnąć z radości i mocy jakiej przekazywała jej mała żarówka.
Ciepło ogarniało mnie od stóp aż po czubek nosa. Obraz stawał się jaśniejszy, dźwięk bardziej wyczulony.
Wszystko ożywało.

- Jaki rodzaj uczuć? - Zapytałam - Mówimy o fizycznych czy…?

- Nie… nie całkowicie. - przyznał Liam. - Uważam, że jesteś atrakcyjna - oczywiście, że tak! Ale nie chodzi tylko o to. Nie żywię do ciebie uczuć tylko… dlatego, że jesteś seksowna. - Uśmiechnął się z zakłopotaniem. - To te rzeczy, które mówisz. Nie mogę tego nawet wytłumaczyć. Sprawiasz, że znów czuję się człowiekiem. Otwieram się jak przed nikim innym i boje się tego co ze mną robisz. To dobre. Na pewno dobre.

Nie mogłam zrobić nic innego niż być rozbawioną tym oświadczeniem, a co bardziej wzruszona.
Z pewnością nie traktowałam Liama tak samo, jak wszystkich innych. Troszczyłam się o niego o wiele głębiej i bardziej desperacko niż ktokolwiek inny - ludzie jak Niall i Zayn i Louis byli kimś zdecydowanie z innej półki.
Liam sprawiał, że czułam się szczęśliwa i absurdalnie pogmatwana w środku, i nie pamiętałam czasów, kiedy moje myśli nie były stale pełne tęsknych myśli o chłopaku siedzącym przede mną, olśniewających oczach i burzliwym charakterze.

- Niezupełnie tak, jak wszystkich innych  - poprawiłam go z uśmiechem.

- Może i nie - zgodził się, również uśmiechając się.

To dziwne, że dopiero teraz siedzieliśmy spokojnie i o tym gadaliśmy, podczas gdy za nami była już lista gorących pocałunków i czułych słów.... suchy seks. Co do tego ostatniego wolałabym zachować to gdzieś na dnie swojej pamięci. To nie tak, że żałuje. Ja po prostu..
Nie to było cholernie niewłaściwe.

- Myślę, że też coś do ciebie czuję - przyznałam nieco pewniej.

Stado motyli coraz bardziej łaskotało mój brzuch, a gula w gardle stawała się lżejsza, sprawiając że i ja sama wydawałam się unosić nad krzesłem.

- Pomimo, że jestem mordercą?

- Dziwacznie to brzmi, ale chyba to już mnie tak bardzo nie obchodzi.

Zastanawiałam się, czy mogłabym przyzwoicie zacząć flirtować z chłopakiem, i czy to było to, co on by chciał. Słabe rozbawienie pojawiło się w minie Payna, gdy przyglądał się mojemu skupieniu, wydawało się, jakby myślał o tym samym.

- Zrobimy coś z tym? - zapytał ostrożnie. - Czy po prostu będziemy udawać, że nic się nie stało?

- Myślę, że udawanie już tu nic nie da.

- Więc, co robimy?

- Już o tym rozmawialiśmy i wiesz że mogą nas złapać..

- Mówiłem, że nas nie złapią - powiedział prosto.

- Sprawiasz, że to brzmi tak łatwo - Prychnęłam

- To dosyć ryzykowne. - Podsumował, marszcząc czoło

- To prawda… - Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. - Nie złamałam prawa od ponad dwóch lat, muszę trochę nadrobić.

Roześmiał się głośno, sprawiając że automatycznie moje serce stanęło w miejscu, odliczając swój czas zawału, by zaraz potem wybić kolejne mocne bicie na widok tak niezwykłego człowieka, jakim był Liam Payne.

- Mogę cię pocałować? - Onieśmielony zwrócił się do mnie.

- Sprowadzasz mnie na złą drogę.

- A co z twoim nie złamałam prawa przez dwa lata? - Zarechotał

- Nie wiem na co czekasz - Przywróciłam go do poprzedniej propozycji.

Od kiedy ja się taka pewna zrobiłam?

Potrzeba było chwili, bym siedziała na biurku dociśnięta przez jego tors i usta, drażniące moje wargi, do takich możliwości, iż byłam gotowa spędzić resztę dnia na smakowaniu ich.
Tania pasta oferowana przez służbę więzienia pomieszana ze smakiem Liama, chyba stała się moim ulubionym smakiem.
Położył dłonie na mojej tali, kciukiem przejeżdżając po biodrze.
Wzdrygnęłam się.
To Liam.
To Liam.
Przecież on nie zrobi mi krzywdy.
Przecież to Liam.

Zauważył moje zawahanie.

- To ja. Myśl o mnie. - Wymruczał wprost w moje usta, łaskocząc przy tym podczas ruchu warg.

Myślałam o nim.

Jego ruchy stały się bardziej subtelne. Przygryzał zębami skórkę wargi, przez co dostawałam szału. Wplotłam dłonie we włosy chłopaka, nie mogąc dłużej wytrzymać tego jak igrał ze mną. Zamruczał zadowolony moim działaniem, jeszcze mocniej napierając na mnie swoim ciałem.
Przemknęło mi przez głowę to, że właśnie siedziałam w sukience i na pewno parę detalów nie umknęło uwadze więźnia, ale jak szybko o tym myślałam, tak i szybko zapomniałam, gdy poczułam palce chłopaka, zataczające kółka na moim udzie.
Suchość w gardle stała się prawie tak samo mocna, jak poprzedniego dnia podczas natrętnego kaca, który do mnie zawitał, jednakże aktualny powód bardziej podobał mi się niż poprzedni.
Strąciłam uprzejmie dłonie chłopaka, kładąc je sobie na tali.
Nie chciałam przeginać, to i tak było wystarczające.
Odsunęliśmy się od siebie na tyle, by zaczerpnąć oddech nadal nie zmieniając pozycji.

- I jak idzie nieprzestrzeganie prawa panno Lewis? - Zamrugał zalotnie

Wyglądał tak niewinnie.

- Myślę że nadal czuje się czysta w tej kwestii

- Muszę to zmienić

Ostatni raz cmoknął mnie w usta, powodując że czułam się odurzona.
Wszystko zdawało się być tak daleko, a jednocześnie blisko. Może to my zdawaliśmy się oddalać od tego miejsca. Byliśmy w swoim małym świecie, którego nikt nie miał prawa naruszać. To było igranie z ogniem, lecz równocześnie potrzeba nie mogąca zostać zamknięta w skrzyni i zapomniana.
Nim zdążyliśmy się zorientować, kiedy trzask drzwi rozniósł się po gabinecie, a świat się automatycznie zatrzymał.

- Rue musisz mi pomóc.. O kurwa




                   



WITAM W ŚRODKU NOCY.
YEP.
NIE CHCĘ MI SIĘ PISAĆ JAKIEJŚ ROZLEGŁEJ NOTATKI. 
USYPIAM. 
KRÓTKO MÓWIĄC OTO GÓWNO. 
NIE LUBIĘ TEGO ROZDZIAŁU NIE WIEM CZEMU, ALE GO PO PROSTU NIE TRAWIĘ. 
BYWA. 
POMIESZAŁAM JAK CHOLERA. 
ALE NASTĘPNY ROZDZIAŁ WYDAJĘ MI SIĘ ŻE BĘDZIE ROZDZIAŁEM WYJAŚNIEŃ I HARMONII.
TAA

JAKIEŚ PROPOZYCJE NA PERSPEKTYWY? 

TAK OGÓLNIE TO CHCIAŁAM OGŁOSIĆ, ŻE CHYBA JESTEŚMY W POŁOWIE PIERWSZEGO SEZONU CONVICTED.
TO RACZEJ NIE BĘDZIE OPOWIADANIE TYPU AFTER CZY TEŻ COLD. 
MOJE PIERWSZE OPOWIADANIE JAKIM JEST CONVICTED MA BYĆ SUBTELNE I CHYBA TAKIE ZRESZTĄ BĘDZIE. SUBTELNE CHODZI MI OTO, ŻE BĘDZIE MIAŁO NIE ZA DUŻO ROZDZIAŁÓW. PRZEWIDUJE ŻE CAŁY SEZON BĘDZIE MIAŁ JAKIEŚ 30 ROZDZIAŁÓW MOŻE I WIĘCEJ. A DRUGI JESZCZE NIE WIEM ZOBACZYMY :)

TYMCZASEM SPADAM OGARNĄĆ BLOGA I LULAM. 

CZEKAM NA OKREŚLONĄ LICZBĘ KOMENTARZY JAKĄ SOBIE OSOBIŚCIE USTALIŁAM I DODAJĘ ROZDZIAŁ, BO JEST JUŻ NAPISANY (TAK NAPISAŁAM NA ZAPAS :) ) 

TAKŻE CZYTASZ = KOMENTUJESZ 

POZDRAWIAM MADŻONEZ/ @LOLOUNIA 

niedziela, 15 czerwca 2014

Chapter 13




                                     "Sprawiłbym iż słońce stawałoby, 
                                                     za każdym przymknięciem twych powiek. 
                                      Usunąłbym każdą przeszkodę, 
                                                     która skaleczyłaby twą duszę. 
                                     Wszystko dla ciebie.."



Zniecierpliwienie opanowywało moje ciało doszczętnie. 
Nie mogłem zrozumieć, jak ktoś mógł zrobić jej krzywdę. Jak mogła dać się uderzyć. 
Przecież to Rue.  Rue to ta rozsądna osoba. To ja byłem tym, który pakował się w problemy. Nie ona. 
Oddychała głęboko, wypuszczając kłęby ciepłego powietrza, wprost w moją klatkę, przyprawiając mnie o dreszcze. To chore, iż potrafiła sprawiać, że czułem przy niej tak wiele sprzecznych emocji. 
Robiła coś, czego sam się bałem. 
Była blisko. Zbyt blisko. 
Bałem się, jednocześnie pragnąc jej bliskości. 
Nie wiedziałem czy to odpowiedni czas i pora. Co najważniejsze miejsce. 
Kto normalny ma romans z więźniem aresztu. 
Rue Lewis. 
Tylko że ona nie jest ani trochę normalna. 
Niesamowita. 

- Liam - Ledwo dosłyszalnie odezwała się swym zachrypniętym, od płaczu głosem, wyciągając mnie z moich rozmyśleń. 

Odchyliła się powoli, ukazując zaczerwienione oczy. 
Zabije. 
Odgarnąłem z jej czoła zlepione włosy i otarłem łzę, spływającą samotnie po lewym policzku. 

- Tak kochanie? - Zapytałem delikatnie, nie chcąc burzyć atmosfery, jaka między nami zapanowała.

- Ja.. Ja powinnam wstać - Rzekła niepewnie, odsuwając się ode mnie.

Fala odrzucenia przebiegła przez moje ciało, jednak przypomniałem sobie, że to nie to było w tej chwili najważniejsze.

- Nie musisz - Westchnąłem, mocniej przyciskając ją do siebie.

- Muszę - Ścisnęła moje ramię. - Mam papiery do wypełnienia, zresztą jestem w pracy. Jest ok puść mnie. - Uśmiechnęła się usilnie, jednakże nadal wyglądała okropnie, próbując powstrzymać kolejny potok łez, kłujący jej oczy.

- Przestań do cholery udawać pieprzony głaz - Szepnąłem całując ją za uchem delikatnie, przez moment zesztywniała, a ja zdałem sobie sprawę z tego, iż powinienem się wstrzymać z czułościami.

- Liam puść mnie - Jęknęła żałośnie, wciąż trzymając się kurczowo materiału kombinezonu, tym samym zaprzeczając samej siebie.

Może i nie potrafiłem czytać w ludzkich myślach i przewidywać uczuć, ale nie zostawiłbym jej w tamtej chwili samej. Nigdy.

- Nie puszczę cię. Nie ma mowy. - Oparłem się o ścianę i poprawiłem dziewczynę na moich kolanach, tak że siedziała w rozkroku wtulona w moją klatkę piersiową.

Odganiałem dwuznaczne myśli, kłębiące się gdzieś na tyle mojej głowy.
Nie teraz kurwa.
Nie teraz.

Deszcz stukał leniwie o parapet, powodując że sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna, a cisza rozpływała się między nami, otaczając niewidzialną powłoką. Zerkałem co rusz na jej zmartwioną twarz, patrzącą na ścianę o bok.
Co bym dał by zlikwidować tą zmarszczkę na jej czole i wziąć, choć część tego co właśnie ją martwiło na siebie.
Nasłuchiwałem kroków z korytarza, nie chcąc przegapić zbliżającego się niebezpieczeństwa. Brakowałoby jeszcze tego, by jeszcze ktoś nas przyłapał. Byłem dość długo w gabinecie i wcale nie zdziwiłbym się, gdyby Tomlinson zawitał tu z wizytą. Wolałem by nie widział Rue, w tym stanie, zresztą ona na pewno też tego nie chciała.
Wciąż niepewnie jeździłem dłońmi wzdłuż jej pleców.
To było zbyt silne. Musiałem jej dotknąć. Zbyt paląca potrzeba bliskości, nie dawała mi spokoju.
 Koniuszkami palców przejechałem, po fioletowych śladach na nadgarstku. Wzdrygnęła się, ale nie przerywała mi.
Gdybym mógł sprawić, że za jednym dotknięciem by zniknęły.
Frustracja i złość ponownie zostały wstrzyknięte w moje żyły.

- Chcę żebyś powiedziała co się stało - Powiedziałem twardo

Poruszyła się niewygodnie.

- Rue..

- Nie chcę o tym rozmawiać Liam - Zaskomlała prawie

- Nie zostawię tego - Ostrzegłem

- I co wyjdziesz zza krat i go znajdziesz? - Krzyknęła zirytowana na skraju łez, pośpiesznie wstając.

- Go? - Powtórzyłem, analizując nową informację.

Zamilkła odwracając się tyłem, po czym podeszła do okna.
Wiedziałem że znowu płacze.
Kurwa wiedziałem.
Byłem za ostry?
Ja musiałem wiedzieć.
Podszedłem od tyłu oplatając ją powoli ramionami, tak bardzo nie chciałem jej przerażać.
Poczułem jak dziewczyna zatrzęsła się zduszając szloch.
Gdy tylko się dowiedziałbym kto to, znalazłbym go powiesił na sznurze i zaczął karmić jego własnymi oczami.

- Proszę cię nie płacz. Nie lubię patrzeć jak jesteś smutna. Zrozum, że trzymając to w sobie wcale nie będzie lepiej. Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć kto zrobił krzywdę osobie na której mi zależy. - Błagałem

Westchnęła głośno nabierając powietrze.

- Powiem - Powiedziała niepewnie, próbując przekonać samą siebie do prawdziwości słowa, które właśnie wypłynęły z jej ust.

Stała chwilę nieruchomo, myśląc uważnie nad tym od czego zacząć.
Podeszła do swojej torby i wyciągnęła małe czarne urządzenie. Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem wcisnęła guziczek i usiadła na parapecie.

- Ufam ci Liam - Ściszyła głos, nawet nie próbując nawiązać ze mną kontaktu wzrokowego, tylko szukając z uporem maniaka czegoś za powłoką szyby.

Ufała mi..




No i się zaczęło.


Na początku słyszałem tylko stukot obcasów i ruch uliczny. Nagle ktoś przemieścił się prawdopodobnie do jakiegoś budynku, bo hałas ucichł, a w tyle było słychać radio. 



- Dzień dobry Panno Lewis - odezwał się tajemniczy głos

- Dzień dobry - Jej opanowany głos

Co to do cholery było ?

- Na dworze stoi dwóch moich ochroniarzy...Jeden siedzi tam przy oknie.. Wiem kim jesteś i gdzie pracujesz, a teraz mów czego szukasz...

Usiadłem niespokojnie na fotelu, wpatrując się z nienawiścią w urządzonko

- Nawet nie staraj się uciekać, uwierz mi to zbędne 

Chciała uciec?

- Nawet o tym nie myśl - Warknął na nią, za co miałem ochotę jeszcze bardziej zmiażdżyć mu mordę 

- Odezwiesz się czy mam cię zmusić do gadania?

Jak cię znajdę chuju nie będziesz musiał się odzywać. 

- Niall Horan - Rzuciła opanowana, jednak wiedziałem że była wystraszona 

Co ma do tego Niall? 

- Nie wiem o kim mówisz - Westchnął obojętnie.

Chciał uniknąć tematu.
Tu chodziło o Horana, ale czemu była w to zamieszana Rue? 


- Och doprawdy? - Poczuła się chyba lepiej, wyczuwając jego słabość.

Co ty kurwa robisz dziewczyno.

- Chyba mnie z kimś pomyliłaś kochana.

Wypluj to słowo albo nie pomogę ci je wypluć.

- Jak się miewa pańska matka? 


- Moja matka nie żyję panno Lewis 

Będziecie omawiać sprawy dotyczące pogrzebu czy jak ?
Zgubiłem się.

- Niall mówił, że była na prawdę wspaniała kobietą. Traktowała go jak własnego syna, który wolał ją zostawić, mimo tego że niejednokrotnie ratowała mu dupę.

Huk upadającego przedmiotu. 

- Horan cię przysłał prawda? - Syknął - Mam nadzieję, że dobrze miewa się w więzieniu. Był taki naiwny - Zaśmiał się.

Jego głos zdawał się być o wiele bliżej niż przedtem.
Co ta Irlandzka blondi ma wspólnego z tą sprawą? 

- Troska, a naiwność to dwie różne sprawy panie Connors 

Przestań grać Rue! - Krzyczały moje myśli choć wiedziałem że jest za późno. 

- I co chcesz go niby uratować? 

- Nie tylko 

- Cóż jeszcze pani psycholog? 

Przełknąłem ciężko ślinę.

- Zniszczę cię 

Ja pierdole.

Nastała długa cisza, nim zabrał głos.

- Jak niby zamierzasz to zrobić? - Mówił szeptem - Nie masz dowodów. Nic na mnie nie masz kochanie, nawet jak byś do usranej śmierci szukała jakichkolwiek nie znajdziesz. Wszystko zniszczyłem. A jej nie wsksześisz. 

Pisk odsuwanego krzesła.

- Ja nie skończyłem - Upomniał ją 

- A ja owszem do widzenia.

Ponownie stukot obcasów rozległ się po przestrzeni. Otwieranie drzwi.
Potem było już słychać tylko silnik samochodu, z którym wydawało się być coś nie tak ponieważ wydawał z siebie dziwny warkot.

To koniec?

Zerknąłem ukradkiem na dziewczynę, ale ona jeszcze bardziej się skuliła widocznie czekając na dalszą część nagrania.

Cholera to nie koniec...

Minęło trochę czasu nim udało się usłyszeć nową sytuację.

Pisk opon i przyśpieszony oddech dziewczyny od razu dobiegł do moich uszu.


 - Dobry wieczór panno Lewis... Miło się znowu z panią zobaczyć...  Mam pomóc wyjść ?

KurwaKurwaKurwaKurwa.
Zacisnąłem dłonie w pięści. 

- Nigdzie nie idę - Prychnęła


- Bardzo niemądre posunięcie. Frank? Pomóż Rue opuścić jej puszkę. - Nakazał

Jeżeli tylko...


- A teraz grzecznie mów, gdzie masz podsłuch.

Głosy stały się bardziej odległe, ale wciąż wyraźnie słyszałem rozmowę. 

- N-Nie mam - Zająknęła się 


- Przeszukaj ją - Rozkazał mężczyzna, którego słyszałem już w wcześniej.

Co? Nie!


- Puszczaj! - Krzyknęła

Uderzyłem o poręcz siedziska. 

- Nie tak szybko - Zamruczał

Jeżeli zrobiłeś to blisko jej twarzy.. To kurwa cię uduszę zabiję, wykastruję i powieszę na London Eye.

Odgłos mężczyzny spowodowany bólem.
Nie błagam nie mów że go uderzyłaś? 

- Nie ładnie, nie ładnie 

Choleraaa


- I co ja mam z tobą zrobić? - Zacmokał - Znajdźcie ten pierdolony podsłuch! - Wrzasnął widocznie do swoich pracowników.


- Myślałem że stać cię na coś lepszego 

- Zostawcie mnie - Stawiła się

Czemu mnie tam nie było

Czy... czy to był jęk bólu?!

Wstałem gwałtownie, kątem oka obserwując jej dłoń powstrzymującą płacz.
Nie.Nie.Nie.

- Teraz sprawdzę czy jesteś taka święta za jaką się uważasz

Jeżeli on...

- Przestań! 

Pisk.

Warknąłem pod nosem.

- Uznajmy to jako terapię psychologiczną hmm?... Gdzie. To. Jest. ?

- J-Ja nic nie mam - Bełkotała

Czy on kurwa ją właśnie dotykał?!

- Na pewno?

- Mówię prawdę. Błagam zostaw mnie. - Prosiła

Przygryzłem wargę, opierając się o biurko. 

- Jesteś czysta - Zaśmiał się 

- Jest pani taka mokra panno Lewis. Taka.. 

Sięgnąłem po kubek i cisnąłem nim o ścianę, przez co rozbił się na kawałeczki.
Dotykał moją Rue.
Tej jebany kutasiarz dotykał moją Rue.
Moją!

- Chcę już odjechać 


- Szefie! - Zawołał jeden z towarzyszy faceta. - Nic tu nie ma! 

Kląłem na głos pod nosem.

- Masz być cicho rozumiesz?.. Jeżeli ktokolwiek się dowie załatwimy tą sprawę inaczej, a twój Irlandczyk nie wyjdzie z paki przez najbliższe dwadzieścia lat. Rozumiesz? Jak będziesz grzeczna, może i zostawię cię w spokoju.


- Do zobaczenia Rue






Wyłączyłem zamaszyście urządzenie i podszedłem do psycholog.

- Coś ty kurwa zrobiła?! - Wrzasnąłem - Co to kurwa było?!

Skurczyła się przerażona.
Przeze mnie.
Byłem tak zły.
Tak kurwa zły.

- Rozumiesz że naraziłaś się temu kolesiowi?! On... On cię dotykał! Ja pierdole - Przeczesywałem włosy, chodząc w kółko. - Co ma wspólnego z tym Niall?! - Wydzierałem się

- Ja...Ja chcę go uniewinnić - Wybełkotała

- I dlatego spotkałaś się z tym facetem?! Boże on mógł cię zgwałcić! On mógł wszystko! A ty tak po prostu poszłaś się z nim spotkać! Jesteś idiotką czy jak? Co z tobą nie tak?! I to wszytsko dla tego Nialla. Kim jest ten chuj dla ciebie, że tak się starasz? Uwolnij go proszę bardzo! Zabiją cię może, ale leć mu pomóc!

Jej szloch rozniósł się po gabinecie.
Tak strasznie pragnąłem ją przytulić.
Ale nie.

- Nie wiem co z tobą nie tak. Może ty po prostu nie jesteś kimś, kim chciałabyś być.. - Syknąłem ciężko dysząc ze złości.

Złości?
Ja byłem kurewsko wściekły.

Ostatni raz ujrzałem jej zaczerwienione oczy.
Zawiedzione oczy?
Smutek.
Nie zrobiłem nic.
Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem, trzaskając drzwiami.




 Ranię, jak każdy
I wiem, że daleka droga przed nami
Wiem, że jestem tak daleko
Jednak chcę być kiedyś blisko

Otwórz się przede mną, to jedyne co musisz zrobić
Daj mi całe twoje serce, zamień moje ze swoim
Wejdź do mojego świata
Ja dałem mój świat Tobie
Oddaj mi choć cząstkę twojego




                                               #Rue


Uciekałam pustą ulicą, chcąc by obraz aresztu znikł już z mojego pola widzenia.
 Najlepiej żeby wszystko znikło.
Stukot butów obijał się echem po pustej przestrzeni, a torba natrętnie obijała o moje pośladki przy każdym kolejnym ruchu.
Kiedy biegłam przez dłuższy czas, moje nogi stopniowo odmawiały posłuszeństwa. Zatrzymałam się.
Było ciemno i późno.
Drogi całkowicie opustoszałe, bez ani jednego pojazdu nie mówiąc już o przechodniach.
Świeże powietrze uderzyło we mnie jak bicz. Ale powietrze wydawało się zatkane i ciężkie, nie mogłam oddychać.
Pochyliłam się przy ceglanej ścianie jednego z budynków, opierając ramionami nad głową, próbując złapać oddech. Płakałam za bardzo i byłam pozbawiona tchu, by móc się uspokoić.
Zajęło mi kilka minut, by spowolnić puls i przestać kasłać i sapać.
Oparłam się o zimną powłokę ściany. Oczy bolały od płaczu, a serce bolało wściekle.
Sama nie wiedziałam czy był to żal do Liama, czy może był to odłożony ból. Cokolwiek to było rozsadzało mnie od środka.
Byłam zagubiona.
Czułam się jak dojrzewająca nastolatka. Pomieszana w dwóch różnych odczuciach i szukająca właściwej drogi, mijając przy tym tak wiele fałszywych wskazówek.
Mieszałam się sama w sobie. Chciałam by było lepiej, lecz dostałam porządnego kopa.
Nienawidziłam swoich załamań.

Chciałam się zapaść pod ziemię i po prostu zapomnieć.
 Zapomnieć o przeszłości.
 Zapomnieć o przystojnym pacjencie, zaprzątającym w kółko moje myśli.
 Zapomnieć o uczuciu obcości.
 Zapomnieć o głupim nagraniu i wydarzeniu sprzed paru dni.
 Zapomnieć.
 Żyć tu i teraz.
Moje oczy spoczęły na grupie ludzi, idących pijacko w dół ulicy. Szli do klubu.
To powinnam zrobić.
Zaczęłam iść ku głośnej muzyce, a sądząc po głosach, miejsce było zatłoczone. Nie miałam nic przeciwko. Łatwiej byłoby mi się tylko wtopić. Szłam tam by się choć na chwile zatracić.
Zostałam wpuszczona do środka z podejrzliwym spojrzeniem od mężczyzny, przy wejściu.
Wcale mu się nie dziwiłam. Miałam na sobie dresy, a zapewne cały mój wygląd pozostawiał wiele do życzenia, nie dbałam o to. Ludzie raczej inaczej dobierali ciuchy, idąc do klubu. Ale kto powiedział, że ja idę świętować.

Szybko znalazłam bar i zapłaciłam za drinki.
To takie żałosne.
Wypiłam trzy kolejki pod rząd, ciesząc się pieczeniem w gardle i słabym wirowaniem w głowie.
Tak to żałosne.
Zamówiłam następną kolejkę, przypominając sobie wydarzenia sprzed kilku godzin.
Chwyciłam kieliszek i wlałam w siebie kolejną dawkę procentów.
Żałosna.
Wydawałam się zapominać, ale kłujący ból w klatce piersiowej nigdy nie zmalał, ból był tam całą noc.
Ściągnęłam przy dużą bluzę i rzuciłam na stołek o bok, nie zważając na to czy ktoś chciałby tam usiąść. Biała bokserka w świetle reflektorów na pewno pokazywała zbyt wiele, jednak kogo to obchodziło.
Wystukiwałam palcami o blat, czekając na kolejny drink.

- Fajny dres - Krzyknął ktoś obok, próbując zostać usłyszanym przez gwar muzyki.

Odwróciłam głowę obserwując wysokiego blondyna o karmelowej cerze.

- Zatańczysz?

Ruszyłam z miejsca, choć tak na prawdę nie miałam na to ochoty. Nogi miałam jak z waty, a światło błyskające z lamp sprawiało że dostawałam coraz to większych zawrotów głowy.
Obce dłonie oplotły mnie w tali, kołysząc na boki. On po prostu był. Ocierał się o mnie, próbując zmniejszyć odległość między naszymi ciałami. Nie dbałam o to. Byłam tam.
Tańczyłam i słuchałam łomoczących basów wydobywających się z głośników. Spocona i ciepła. To było dobre. Chłopak zakręcił mnie, niby przypadkiem przejeżdżając dłonią po mojej szyi. Jego ciało było na przeciw mojego, nic mi nie robiąc. Po prostu tam był.
Nie miał głębokich oczu. Jego dłonie były szorstkie. Nie pachniał wanilią ani nie miał kilkudniowego zarostu. Był zbyt niski. Był za chudy.
Nie był Liamem..

Chłopak pochylił się do pocałunku, a ja automatycznie oderwałam swoje ciało od niego. Patrzył zmieszany, a ja się odwróciłam. Przecisnęłam się przez zatłoczony parkiet, muzyka i spocone ciała nagle wydawały się klaustrofobiczne.
Dotarłam do rogu przy barze i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Znalazłam masę przegapionych połączeń od taty i Louisa.
Louisa?
Komórka zawibrowała do mnie wraz nadchodzącym połączeniem.

- Halo? Rue?

- Louis? - Odezwałam się chrapliwym głosem

- Tak, Rue? Wszystko w porządku? - Głos Tomlinsona był zmartwiony - Czy.. czy ty płaczesz?

Nie zdawałam sobie sprawy, że łzy znów zaczęły spływać potokiem.

- Ja..

- Piłaś?

- Tak?

- Gdzie jesteś?

Co on taki ciekawy.

- W klubie

- Gdzie? - Sapnął widocznie zrezygnowany

Zdałam sobie sprawę, że nawet nie zerknęłam na szyld budynku w którym byłam.

- Nie wiem? - Odpowiedziałam pytaniem

- Boże Rue nie wierzę - Jęknął - Chyba się domyślam gdzie jesteś zaraz przyjadę.

- Chcę do domu - Ziewnęłam skołowana do słuchawki

- Zaraz będę nie ruszaj się nigdzie - Rozkazał - Jak dużo wypiłaś?

- Wyluzuj. Lou wypiłam tylko.. - Próbowałam policzyć w głowie. Problem: Nie pamiętałam.

- Bądź ostrożna.

Rozłączył się.

Wcale nie byłam pijana.
Przecież sama stałam tak?
Ściana miała w tym współudział, ale stałam tak?
Poważna dziewczyna z poważnym zawodem, tak.

Chciałam wrócić do domu. Chciałam swoje własne łóżko i możliwość przytulenia się do poduszki.

Ponownie przecisnęłam się przez tłum, wycierając resztki łez z policzków i idąc w stronę wyjścia. Zapach dymu papierosów osadzał się na moich płucach, a zniesmaczenie rosło wraz z kolejnymi krokami w stronę wyjścia.
To nadchodziło.
Wszystko.
Ruszyłam tak szybko, jak mogłam, starając się nie upaść, gdy się śpieszyłam. Kiedy byłam na zewnątrz, odwróciłam się do najbliższej alejki i zwymiotowałam. Żołądek wywracał się na lewą stronę i resztki wychodziły przez gardło. Krztuszenie się i kaszlenie zajęło mi kilka minut nim skończyłam.
Stałam pod ścianą, nawet nie pamiętając gdzie tak właściwie jestem.
Jedyne o czym mogłam myśleć to Liam, Liam, Liam, zastraszenie, biedny Niall, Liam, Connors..

- Rue? - Wysiadł z samochodu zakapturzony mężczyzna.

Podniosłam głowę.

- Orlando Bloom? 

- Tak - Zrzucił kaptur Tomlinson.

- Mogę autograf? - Wstałam chwiejnie

- Chodź zabiorę cię do domu. - Chwycił mnie w tali, prowadząc do auta.

- Domek. Łóżko. Yey. Chodźmy. - Szczerzyłam się w stronę bruneta, na co przewrócił oczami rozbawiony.

Chciałam spać. Ruszyłam wzdłuż ulicy, niemal się wywracając. Louis złapał mnie i przytrzymał.

- Ej - Zawołałam - Pieprzony asfalt.


Krótka droga do domu odbyła się bez wydarzeń, z wyjątkiem mojej dyskusji na temat sygnalizacji świetlnej na jednym z krzyżowań i próby nakłonienia jej do zmiany koloru na zieleń, co skończyło się niekontrolowanym wybuchem śmiechu ze strony przyjaciela i moją kilkuminutową obrazę.
Dotarliśmy pod drzwi domu. Było ciemno. Czyli na szczęście byłam sama.

- Gdzie masz kluczę? - Zagadnął

- Pod czarodziejską doniczką - Wskazałam palcem na parapet obstawiony kwiatami.

Kiedy Louis wprowadził mnie po schodach na piętro, opierałam się na nim mamrocząc o tym, jak wygodne poduszki posiadam na łóżku. Przeprowadził mnie ślepo przez korytarz o otworzył jedne z drzwi.

- To mój pokój? - Ziewnęłam

Jak głupie wydawało się w tedy to pytanie?

- Sądząc po tym stosie damskich ubrań na fotelu? Tak - Prychnął - Teraz do łóżka

Uśmiechnęłam się śpiąco i wskoczyłam pod kołdrę w trampkach.

- Rue buty - Potarł kciukiem nos , próbując zachować ostatek powagi.

- Dobranoc Orlando zamknij drzwi i zostaw autograf na biurku. - Wymruczałam w poduszkę.

Ostatnie co poczułam to zsuwanie obuwia ze stóp i skrzyp drzwi. Nastała ciemność.


***

Kiedy obudziłam się w południe z Saharą w ustach i niemiłosiernym bólem głowy, jedyne na co miałam ochotę to rzucenie się z dywanu na podłogę, i udanie, że to co wczoraj miało miejsce wcale się nie stało. 
Małe przebłyski obrazu wieczoru, jak za mgłą odtwarzały się w mojej głowię.
Jaka ja byłam głupia.
Wydałam z siebie bliżej nieokreślony odgłos zrezygnowania, gdy mój zegar wystukał szesnastą. Bogu dzięki, że Tomlinson zostawił mi kartkę z zapewnieniem, iż załatwi mi dzień wolny.
Nie wiedziałam jak bardzo będę musiała się wysilić, by wynagrodzić mu to co dla mnie zrobił, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że samo spojrzenie mu w oczy, po tym całym przedstawieniu będzie nie lada wyzwaniem.
Gdyby nie on zapewne obudziłabym na jakimś moście albo nieznajomym.
Boże.
Przypomniał mi się chłopak o karmelowych włosach, ochoczo tańczący przy moim boku parę godzin temu.
Wstałam leniwie, potykając się o lampę.
Kawy.
Kawy błagam.
Albo nie prysznic.
Jeden plus?
Mogłam dołączyć do rodziny skunksów, nie będąc odrzucona.

Mijając stos prania w łazience weszłam do kabiny prysznicowej, przed to zrzucając z siebie przepocone ciuchy, przesiąknięte smrodem alkoholu i papierosów.
Wbrew sobie nastawiłam stopień wody na najniższy. Dygotałam z zimna, roznosząc pomarańczowy balsam po skórze.  Mokre włosy spięłam w kucyka. Na wciąż wilgotne ciało nałożyłam szlafrok i zeszłam do kuchni.
Kawa.
Wygrzebałam z apteczki leki przeciwbólowe i nastawiłam wody w czajniku.
Kiedy woda zaczęła bulgotać, a para unosiła się nad przedmiotem, zalałam kubek z brązową substancją.
Łapczywie złapałam pierwszy łyk, parząc sobie przez to przełyk.
Telefon zawibrował na blacie. Sięgnęłam po urządzenie, czytając nową wiadomość.


"Jak głowa?

P.S. Dam ci jutro ten autograf ;) Orlando Bloom. "


- Coo - Skrzywiłam się, widząc treść wiadomości

Odpisałam pośpiesznie i nie zwracając uwagi na kolejne wiadomości położyłam się na kanapie.
Wspomnienia z ubiegłego dnia ponownie wracały, a ja znów stawałam w martwym punkcie.

Nie wiem co z tobą nie tak. Może ty po prostu nie jesteś kimś kim chciałabyś być...

Samotna łza wytyczyła sobie ścieżkę.

- Nie jestem - Pociągnęłam nosem, przyciskając kolana do siebie.

Dzwonek połączenia zabrzmiał w całym pokoju, ale nie miałam ochoty odbierać.
Chciałam być sama.
Za trzecim razem poddałam się i chwyciłam zieloną słuchawkę, wzdychając wyprowadzona z równowagi.

- Halo

- Rue tak strasznie przepraszam nie rozłączaj się!

- Liam..?


                





DZIEŃ DOBEEŁEK CZIKITY! (TEN GIF POWYŻEJ SPRAWIA ŻE PŁYWAM WE WŁASNYCH MAJTKACH, A TITANIC MOŻE SIĘ SCHOWAĆ)
SIĘ ZNOWU SPÓŹNIŁAM NIE?
OCZYWIŚCIE WRÓCIŁAM Z WYCIECZKI I ZŁAPAŁAM WIRUSA :))))))))))
ALE KONIEC O MNIE
PISZĘ JUŻ NASTĘPNY ROZDZIAŁ.
MAM TYLE WENY ŻE MIAŁAM DZIŚ OCHOTĘ JUŻ ZACZĄĆ PISAĆ NASTĘPNĄ SERIĘ XD FUCK LOGICK
TAK TAK DOBRZE PRZECZYTALIŚCIE
ZGODNIE Z WASZYM ZDANIEM POWSTANIE KOLEJNA SERIA CONVICTED
JA SIĘ TAM JARAM... :PP
TAK SWOJĄ DROGĄ TO POZDRAWIAM ZE STERY CHUSTECZEK. CHYBA ZŁAMAŁAM SOBIE NOS PODCZAS KICHANIA, BO WALNĘŁAM W MONITOR.
EGHEM.
NO WIĘC CO DO ROZDZIAŁU TO NIE WIEM UJDZIE. NIE JESTEM JAKOŚ Z NIEGO DUMNA, ALE BYWA.
MIAŁAM MIESZANE HUMORY GO PISZĄC, CO PARU OSOBĄ NA PEWNO NIE UJDZIE UWADZE.
A I SORKI ALE LIAM TROSZKĘ NADUŻYŁ PRZEKLEŃSTW. SIĘ WCZUŁAM HAHAHAHAHA
OKEJ WIĘC CZEKAM NA KOMENTARZE :)
PRZEPRASZAM ŻE NIE BYŁO PERSPEKTYWY NIALLA, ALE JAK WIDZICIE ROZDZIAŁ I TAK WYSZEDŁ DŁUGI BEZ NIEGO. W NASTĘPNYM BĘDZIE.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ DO CZWARTKU MAKS. PISZĘ JUŻ KOLEJNY AKTUALNIE, WIĘC :) 
CHCĘ JUŻ SZCZERZĘ IŚĆ DALEJ Z TYM OPOWIADANIEM. 

TAKŻE... DZIELCIE SIĘ OPINIAMI!

POPRAWIĘ BŁĘDY JUTRO! 

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

@LOLOUNIA / MADŻONEZ


(JEZU OD 2 GODZIN PONAD OGLĄDAŁAM STARE NAGRANIE MOJEGO BRATA JAK MIAŁ 3 LATKA I ŚPIEWAŁ "KRAKOWIACZEK JEDEN" Z WIADREM NA GŁOWIE I JEBNĄŁ W LODÓWKĘ. TAK STRASZNIE RYCZĘ HAHAHAH) 

DO NASTĘPNEGO!

niedziela, 8 czerwca 2014

SZYBKIE INFO INFO :)

ROZDZIAŁ OPÓŹNIONY. DZIŚ SIĘ NIE POJAWI. PRZEPRASZAM ZAPOMNIAŁAM ŻE KOMUNIĘ DZIŚ MAM I NIE WYROBIŁAM SIĘ Z DODANIEM. SPOKOJNIE MAŁY POŚLIZG. :) MIŁEGO WIECZORU.

niedziela, 1 czerwca 2014

Chapter 12









+ DŁUGI RODZIAŁ!!!! PRZECZYTAJ NOTKĘ KONIECZNIE!
LOFFKI KISSKI HUGAŁKI I W MORDĘ PIERDOJAŁKI AH I OH. NO CZYTAJ CZYTAJ <3


                                          #Rue



Mój oddech przyśpieszył gwałtownie. Starałam się jakkolwiek zachować zimną krew, w końcu to ja miałam tu rozdawać karty. To ja miałam dać mu w kość. Nie myślałam, że może mnie postawić w takiej sytuacji.
Idiotka.
Serce przechodziło od lewego płuca, do prawego, zabierając ostatek powietrza. Uporczywie łamałam się pod jego ciężarem.
Jego uścisk na moim nadgarstku zwężał się, powodując u mnie gęsią skórkę. Palce natrętnie wbijały się, w skórę, sprawiając że pozostawały czerwone ślady. Przygryzłam wargę, wypuszczając powietrze nosem. Mężczyzna z obojętnym wyrazem patrzył na mnie wyczekująco, jednak nie zdawał się ani trochę zły, był tylko podirytowany o czym świadczyły zmarszczki na jego czole. Zapach drogich perfum opanował całkowicie moje zmysły, przez co czułam się zduszona, a pomieszczenie zdawało się być coraz mniejsze.
Zerknęłam przez okno na postawnego faceta, stojącego przy moim samochodzie.
Cholera.

- Nawet o tym nie myśl - Warknął nad wyraz spokojnie, przewidując zamiary możliwej ucieczki, które kłębiły się mi, w głowie

Przełknęłam ślinę, uwalniając przełyk od narastającej guli.
Weź się w garść.
Czas działać.

- Odezwiesz się czy mam cię zmusić do gadania? - Przewrócił oczami.

Wyprostowałam na krześle, układając torebkę na kolanach.

- Niall Horan - Rzuciłam tym razem pewniej.

Przez jego twarz przemknęła fala zdumnienia, jednakże szybko jej się pozbył, ponownie wracając do zniesmaczenia.

- Nie wiem o kim mówisz - Westchnął, puszczając mnie.

Nareszcie.
Pomasowałam obolały nadgarstek, nie spuszczając wzroku z biznesmena.

- Och doprawdy? - Podniosłam brew

- Chyba mnie z kimś pomyliłaś kochana.

- Jak się miewa pańska matka? - Uśmiechnęłam się sztucznie

Zacisnął dłonie w pięści, układając usta w linie.
Czyżbym natknęła się na słaby punkt? Ops?

- Moja matka nie żyję panno Lewis - Formalnie oznajmił, poprawiając koszulę.

- Niall mówił, że była na prawdę wspaniała kobietą. Traktowała go jak własnego syna, który wolał ją zostawić, mimo tego że niejednokrotnie ratowała mu dupę - Wymsknęło mi się niezbyt taktownie, co spotkało się z jego gwałtownym wstaniem.

Krzesło upadło na posadzkę, wyłożoną płytkami w kolorze beżu. Huk rozniósł się po całej kawiarni, pewnie gdyby ktoś tu jeszcze był zapewne zwróciło by to jego uwagę. Ale tu było pusto. Gdzie do cholery personel?
Zerknęłam  na miejsce, za ladą, lecz tam również panowała pustka. Za co oni im płacą ?
Wróciłam do rozwścieczonej twarzy mojego towarzysza. Nie podobało mi się to.

- Horan cię przysłał prawda? - Syknął, cisnąc we mnie piorunami - Mam nadzieję, że dobrze miewa się w więzieniu. Był taki naiwny - Zaśmiał się

Miałam tak wielką ochotę wymazać ten jego uśmieszek.

- Troska, a naiwność to dwie różne sprawy panie Connors - Zaakcentowałam

- I co chcesz go niby uratować? - Nachylił się przez stolik, będąc tuż na przeciw mnie.

Jego oczy złośliwie wpatrywały się we mnie, pragnąc usłyszeć tylko to jedno słowo.

- Nie tylko - Założyłam ręce na piersiach.

- Cóż jeszcze pani psycholog? - Zaszedł mnie od tyłu krzesła.

Czułam jego oddech na mojej głowie i to wcale nie było to przyjemne uczucie, kiedy to Liam stał za mną. To było przerażające.
Pragnęłam by był to Payne.

- Zniszczę cię - Obróciłam się, tak że patrzyłam na niego z dołu.

Nastała długa cisza, nim zabrał głos.

- Jak niby zamierzasz to zrobić? - Mówił szeptem - Nie masz dowodów. Nic na mnie nie masz kochanie, nawet jak byś do usranej śmierci szukała jakichkolwiek nie znajdziesz. Wszystko zniszczyłem. A jej nie wsksześisz. - Brzmiał na tak pewnego siebie, że sama przez chwilę zdawałam sobie, z tego iż stoję pod ścianą.

Podniosłam się z krzesła, mijając go.

- Ja nie skończyłem - Upomniał

- A ja owszem do widzenia - Wyszłam pewnie, kierując się do samochodu, przy którym nadal stał ten dryblas.

Zerknął tylko na kogoś zza moich pleców i przepuścił, wciąż pilenie obserwując moje ruchy.
Wsiadłam do pojazdu pewnie ruszając, z piskiem opon wyjeżdżając na drogę. Mogłam sobie dać rękę uciąć, iż nadal patrzy w którą stronę się kieruję.

To znowu było zbyt łatwe.
Jedną ręka sięgnęłam do kopertówki i wyjęłam odtwarzacz nagrywający. Zatrzymałam nagrywanie i schowałam pod siedzenie. Nie zamierzałam iść bez zabezpieczeń, na to spotkanie.
To byłoby idiotyczne, bo i tak bym nic nie zdobyła. W tedy miałam chociaż to nagranie, które i tak nie jest tym czym powinno być, jednakże daję do myślenia i jak najbardziej mogło się okazać dowodem.  Nie byłam gotowa, dalej tam zostać. Zbyt bardzo przytłaczała mnie obecność samej, z tym człowiekiem.
Obcasy natrętnie wbijały mi się w pięty, a jedyną rzeczą jakiej pragnęłam była kąpiel i zrzucenie tej części garderoby jak najszybciej. Buty to najlepsi przyjaciele kobiet? Cóż moje relacje z nimi, miały niezbyt przyjazną więź.

Czułam, jak supeł skręca się, w moim brzuchu. Coś było nie tak.
Czemu dał mi odejść?
Czemu tak, po prostu dał mi odejść?
To się nie trzymało kupy. Ten koleś nie należał do łatwowiernych. Miał za dużo kasy i wtyków, by tak po prostu wpaść.

Warkot silnika doprowadzał mnie już do szału. Przez jego hałasy, nawet radio wydawało się grać cicho, choć tak na prawdę było podkręcone, do maximum. Głos Lany Del Rey całkowicie zlewał się, z trzaskami spod maski auta.  
Mówiłam ojcu, żeby wziął go na przegląd, ale przecież po co. Może szczęście mi dopisze i nie rozbiję się na pierwszym lepszym drzewie.  
Nawet nie zauważyłam kiedy wyjechałam z Birmingham.  Poruszałam się opustoszałam drogą, co chwilę nerwowo spoglądając w boczne lusterka. Nie wiem czy chciałam, aby na pewno, w nie patrzeć i zobaczyć coś, co mogło mnie zaniepokoić jeszcze bardziej, jednak kiedy widziałam pustą przestrzeń, czułam się odrobinę lepiej.
Zaczęło robić się coraz ciemniej, nigdy nie lubiłam jeździć po zmroku. Wszystko wydawało się, w tedy bardziej ponure i o wiele straszniejsze. Światło słoneczne, zwykle trzyma cię przy zdrowych zmysłach, ale gdy w końcu znika opuszcza cię pewność siebie i stajesz się bezbronnym dzieckiem.

Zmieniłam bieg, dalej przemierzając jezdnie. Pozostało mi jeszcze kilka kilometrów, do upragnionego jak nigdy dotąd domu.
Ostre reflektory, co raz odbijały się o moją tylną szybę, rażąc swoim blaskiem i nie pozwalając skupić na drodze. Światło zbliżało się, a nim zdołałam się zorientować kierowca drugiego samochodu siedział mi na ogonie. Przyśpieszyłam ciężko opadając stopą na pedał gazu. Natręt wyminął mnie, zwalniając, tym samym zmuszając mnie do przystopowania. 
Czarny van nagle zahamował, w poprzek drogi nie dając mi drogi ucieczki. Odbiłam się o kierownicę, próbując zatrzymać auto nim doprowadzę do stłuczki. Skołowana złapałam za telefon, próbując dodzwonić się do kogokolwiek, jednak nim zdołałam wejść na stronę kontaktów moje drzwi otworzyły się zamaszyście, przez co przez chwilę się zastanawiałam czy nie zostały wyrwane.

- Dobry wieczór panno Lewis - O nie. - Miło się znowu z panią zobaczyć. - Wychylił się zza swojego ochroniarza, jak przypuszczałam - Mam pomóc wyjść ?

Nie odpinając pasów, wciąż siedziałam na siedzeniu.

- Nigdzie nie idę - Prychnęłam


- Bardzo niemądre posunięcie. Frank? Pomóż Rue opuścić jej puszkę. - Nakazał

Pracownik pozbył się pasów bezpieczeństwa i wyrwał mi telefon z rąk, rzucił go na podłogę. Chwycił mnie w ramionach, zaraz po tym wyciągając i napierając na blachę.
Przygryzłam wnętrze policzka, czując powoli metaliczny smak w ustach. Dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa, drgające mięśnie stawały się coraz bardziej uciążliwe. Oboje widocznie nade mną górowali. Pieprzony wzrost.

- A teraz grzecznie mów, gdzie masz podsłuch.

- N-Nie mam - O boże czy ja się zająknęłam.

Wymienili się spojrzeniami.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że uwięzłam w jakimś lesie. Cholera.

- Przeszukaj ją - Rozkazał starszy mężczyzna.

Co?

Brunet złapał mnie w tali, przejeżdżając wzdłuż brzucha i pleców.

- Puszczaj! - Krzyknęłam, szarpiąc się w jego objęciach.

- Nie tak szybko - Zamruczał tuż przy moim uchu.

Zaczął macać mnie po piersiach.
Dość.
Zamachnęłam się i wymierzyłam mu cios, nos. Stęknął, łapiąc się za obolałe miejsce. Moja klatka piersiowa podnosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Objęłam się ramionami przerażona.

- Nie ładnie, nie ładnie - Pokiwał głową szef.

Z samochodu wyszedł kolejny facet. Siedział wewnątrz kawiarni podczas naszego spotkania.
Frank przychylony do przodu, starał się opanować krwotok, który wywołałam. Zrobiło mi się momentalnie niedobrze, widząc krew spływającą po palcach nieznajomego.

Connors przejechał palcem po moim policzku, z wyższością przypierając do powłoki.

- I co ja mam z tobą zrobić? - Zacmokał - Znajdźcie ten pierdolony podsłuch! - Wrzasnął w stronę pracowników.

Zadrżałam, kiedy blondyn o zielonych oczach zbliżył się do nas ze sznurem.

- Myślałem że stać cię na coś lepszego - Mrugnął do mnie milioner, odbierając linę od zielonookiego.  

- Zostawcie mnie - Stawiłam się.

Nie zwracając uwagi na moje słowa, obrócił mnie gwałtownie, zabierając ręce do tyłu następnie je zawiązując. Tworzywo wbijało się boleśnie, w skórę na co jęknęłam żałośnie.

- Teraz sprawdzę czy jesteś taka święta za jaką się uważasz

Palcem wskazującym zatoczył kręg na moim biodrze, musnął udo, a zaraz potem wsunął dłoń pod sukienkę.
Nie. Nie. Nie.

- Przestań! - Kręciłam sfrustrowana głową.

Ścisnął pośladek, wywołując z moich ust pisk. Nie chciałam tego. Nie chciałam.

- Uznajmy to jako terapię psychologiczną hmm? - Wsadził palce pod moją bieliznę. Poczułam się nieswojo i obco. Szamotałam się, marząc tylko o tym by uciec jak najdalej. Przejechał kciukiem, po mojej kobiecości. Zesztywniałam od razu. - Gdzie. To. Jest. ?

- J-Ja nic nie mam - Bełkotałam poddana na jego łaskę.

Wbił palec we mnie. Oczy zaszły mi łzami. Nie nie będę płakać. Nie!

- Na pewno? - Poruszył się we mnie, drażniąc moją łechtaczkę.

Pieprzony zbok.

- Mówię prawdę. Błagam zostaw mnie. - Prosiłam piskliwym głosem.  

Kolana uginały mi się z bezsilności, prawdę mówiąc gdyby nie ten dupek i samochód upadłabym. Poruszałam skrępowanymi kończynami, usilnie chcąc pozbyć się ograniczającego przedmiotu. Przed oczyma pojawiły mi się obrazy skutych więźniów, wciąż obezwładnianych, przez strażników. Byłam więźniem?
Jego dłoń wciąż błądziła, po moim ciele ślepo ocierając się od najwrażliwsze miejsca. Zacisnęłam mocno oczy, nie mogąc wytrzymać sytuacji, które mi niosło ich otwarcie. Odwracałam swoje skupienie na rzeczach kompletnie nie dotyczących aktualnych wydarzeń. Liam. Liam gdyby tu był.
Nagle poczułam chłodny wiaterek, otulający szorstko moje ramiona oraz nogi. Bliskości drugiego ciała już nie było, co dało mi do zrozumienia, iż skończył.

- Jesteś czysta - Zaśmiał się wycierając palce o spodnie.

O boże przecież to..

- Jest pani taka mokra panno Lewis. Taka.. - Z wyższością wygłaszał na tyle głośno, by jego ochroniarze mogli to usłyszeć.

- Chcę już odjechać - Rzekłam twardo, choć w środku zdawałam się płakać.

Odwróciłam się, krzywo stając do niego przodem.

- Szefie! - Zawołał Frank

O nie proszę.

- Nic tu nie ma! - Dokończył

Mentalnie odetchnęłam z ulgi, jednakże na zewnątrz wciąż tkwiłam niepewnie, czekając na kolejne ruchy. Czy oni chcą mnie gdzieś zabrać? Co zrobią? To byłoby bezsensu gdyby mnie wzięli. Zauważyliby moją nieobecność. Prawda? 

Spojrzeli po sobie znacząco. Siwowłosy mężczyzna szarpnął mnie za włosy, bez problemu sprawiając że wpadłam na jego tors. Czułam się wyjątkowo mała i chuda, napotykając nad sobą parę oczu faceta. Ignorowałam jego dotyk na moim karku, gdzie zakręcał na palcu kosmyk moich włosów, ciągnąc nieprzyjemnie za cebulki włosów. Głos w mojej głowie kazał uciekać, ale wiedziałam że to tylko pogorszyłoby nieodwołalnie plany względem mnie. Czasami odczuwałam, iż całe te studia zrobiły ze mnie bezbronną fizycznie kobietę.
 Tu walczyło się psychicznie, jednak nikt nie nauczy cię na studniach, jak zachować się w czasie takiej jak ta. Jesteś sam. Walczysz z własnym umysłem i to ty wybierasz właściwy tor. Jesteś krok do przodu, jednocześnie będąc opóźnionym, bo nie jesteś Bogiem.

- Masz być cicho rozumiesz? - Słyszę tuż przy uchu i kiwam niepewnie. - Jeżeli ktokolwiek się dowie załatwimy tą sprawę inaczej, a twój Irlandczyk nie wyjdzie z paki przez najbliższe dwadzieścia lat. Rozumiesz? - Dodaję, a ja ponownie przytakuje - Jak będziesz grzeczna, może i zostawię cię w spokoju. - Dreszcz przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa.

Odsunął się powoli, zdzierając nożykiem sznury.
Skąd go wziął?
Fala wolności rozpływa się po moich dłoniach, do tej pory pozbawionych dopływowi krwi. Ostatni raz uniosłam głowę, by spojrzeć na mojego "oprawcę", po czym uderzył mnie otwartą dłonią w policzek. Zacisnęłam mocno zęby i starałam się nie upaść. Chciałam wytrzymać upokorzenie jakie mi niósł, lecz to nie było takie łatwe, gdy ból rozchodził się po całej mojej twarzy, sprawiając że mięśnie zaciskały się w niewidzialny supeł duszący mnie od wewnątrz. Zostanie mi po tym spotkaniu na pewno piękna pamiątka - Pomyślałam.

- Do zobaczenia Rue - Odkaszlnął wsiadając do swojego ciemnego pojazdu, a za nim reszta.

Pisk opon rozniósł się, po lesie  odbijając echem. Światła znikły w oddali, a ja zostałam sama. Sama w niczym. Sama z kolejnym problemem. Sama.
Z kamiennym nastrojem wsiadłam z powrotem do auta. Przez chwilę spoglądałam tępo, w tylne lusterko. Przekręciłam kluczę w stacyjce, odpalając silnik i ruszyłam przed siebie.
Obojętnie nie zwracając uwagi na ruch uliczny czy też pomijając sygnalizację świetlną, mknęłam do domu. Z uporem maniaka przygryzałam wnętrze wargi, tak że smak krwi dokuczliwie roznosił się po mojej jamie ustnej i otumaniał nawet mój zmysł węchu.
Obcy dotyk. Obcy dotyk. Obcy dotyk.
Brudne łapska penetrujące moją skórę.
Przenikliwe spojrzenie i pewność siebie, potrafiąca zmiażdżyć cię jak robaka.

Zimny pot oblał mnie, gdy nagle nacisnęłam hamulec. Przestraszona kobieta na pasach obserwowała mnie, będąc zaledwie kilka centymetrów od kół czterośladowca. Jej postawa sztywno, niemal wbita w ziemię czekała prawdopodobnie na uderzenie, jakie miałoby miejsce. Dokumenty rozsypane po jezdni, kontrastowały, z ciemnością jaka panowała.
Zszokowana zebrała papiery i uciekła na drugą stronę, co rusz oglądając się za siebie i wracając wzrokiem na machinę, która mogła ją zabić, którą ja prowadziłam.
Nie ruszyłam się. Osłupiała we własnych myślach oglądałam przestawienie, którego byłam sprawcą. Odjechałam tym razem ostrożniej, poruszając się po drodze.

Kiedy znalazłam się w domu, było mi pusto. Kiedy obmywałam swoje ciało, czyszcząc niewidoczny brud, było mi pusto. Kiedy leżałam w łóżku, silnie ściskając poduszkę do klatki piersiowej, również było mi pusto. Kiedy następnego dnia tkwiłam - na szczęście - samotnie w pokoju, nie czułam nic. Kiedy wpychałam kolejny wymuszony kęs bagietki, nie czułam nic. Kiedy nadszedł wieczór, nie czułam nic.
Kiedy przyszedł sen on wrócił.
Zero łez.
Zero nicości w pustce.
Co to było?
Ludzie mówią, że lepiej tkwić w pustocie niż cierpieć.
Kolejna bzdura ludzkości.
Lepiej wykorzystać pokłady bólu, niż siedzieć w przytłaczającym milczeniu.
To jak trucizna swobodnie, pływająca na przemian z krwią w żyłach. Czeka kiedy zaatakować lub czeka gdy padniesz ze zmęczenia.

Czasami miałam dość, że wpoiłam w siebie świadomość posiadania nie kończącej się siły.





Mała dziewczynka siedzi na schodach małej werandy. Słońce rozświetla jej bladziutką cerę, sprawiając, iż staje się promienista niczym brylant. Dziecko podkurcza kolanka pod brodę i zamyka oczka, nucąc melodię wszystkim znanej piosenki z radia. Ciemne włoski rozwiewa wiaterek, a bialutka sukieneczka odkrywa drobne uda. Śpiew ptaków, jakby ucichł. Jest tylko cisza i ona. Ona w swoim małym świecie.

- Rue? - Wygląda zza drzwi wysoki mężczyzna w mundurze.

 - Hej tato - Mówi cicho, nadal mając przymknięte powieki.

- Szukałem cię - Siada tuż obok niej.

- Wiem - Odpowiada pewnie

- Więc czemu nie przyszłaś?

- Chciałam żebyś szukał - Uśmiechnęła się delikatnie pięciolatka

- Rue - Skarcił ją tata - Martwiłem się - potarł jej ramię

- Kiedy ktoś kocha, zawsze się martwi

- Sprawdzałaś mnie? - Zachichotał opiekun

Mała otwarła oczka i popatrzyła na tatusia, z powagą.

- Czasami trzeba mieć pewność tatusiu

Siedzieli razem przez resztę dnia, oglądając życie z boku. Razem.

_____________________________________________________

Dziesięcioletnia dziewczyna patrzy na martwe ciało swojej rybki, dryfującej po tafli akwarium. Tupie nóżkami o podłogę i stuka palcami o szklaną powłokę, chcąc wybudzić zwierzątko ze snu.
Ojciec wpada do pokoju, zaraz zatrzymując się widząc dziecko.

- Kochanie kupimy nową - Oznajmia z troską

- Nie - Zaprzecza obojętnie

- Czemu nie? - Podchodzi zdziwiony

- Bo nie - Wychodzi z pomieszczenia, nadzwyczaj spokojnie, zostawiając zmartwionego rodziciela.


Przez parę dni mało mówi, dusi w sobie cały żal i tęsknotę do ukochanej rybki, a potem zapomina i wraca do życia. Na dnie opadł ból, chowając się pod powłoką innych spraw. Nikt nie wydusił z niej siłą złości, więc po co miała prosić kogoś o pomoc i go obarczać?

___________________________________________________


Czternastoletnia kobieta zwija się w kłębek na kanapie, chcąc zmniejszyć ból brzucha. Kolejny dzień w każdym miesiącu kiedy czuję się źle. Na lekcjach wychowania w rodzinę mówili, że ten sposób pozwala, zmniejszyć ból skurczu mięśni. Nie urania łzy, gdy uścisk wydaję się tak uciążliwy, że brakuje jej tchu. Pamięta jak koleżanki mówiły, iż ich mamy tak samo przechodziły ten czas. W jaki sposób przechodziła to jej mamusia? Nie wie.
Dlatego bierze gorącą kąpiel i nie je kolacji, tłumacząc się bólem brzucha, przez co ojciec stwierdza, że zjadła coś niedobrego. Nie zaprzeczyła, nie chcąc dzielić się swoimi bolączkami, bo on nie zrozumie, co właśnie przechodzi. Usypia pod ciepłym kocem i czeka, aż to piekło się skończy.


____________________________________________________


Przygnębiona siedemnastolatka siedzi przed ekranem swojego komputera, przeglądając strony internetowe. Czyta kilkakrotnie paragrafy i opinię, jednej z zakładek.
"Studia Psychologiczne"
Oczarowana poznaję podstawy niezwykłego zawodu i snuję najrozmaitsze przebiegi zdarzeń w swojej przyszłości. Uśmiecha się blado, widząc coś co staję jej się takie oczywiste i pragnie więcej.
Chwyta telefon i patrzy po raz setny na wiadomość, sprzed godziny.
"To koniec Rue. Musimy się rozstać twój Tom"
Nie płacze.
Tłumaczy sobie - Nie rób problemu, tam gdzie go nie ma.
Więc go nie robi. Idzie dalej, a kolejny sztylet opada na dno.


Pomagając zapominamy o tym, że my także jesteśmy zagubieni. Udajemy na wierzchu twardych, odgradzając się bańką od reszty i wpuszczamy rzadko kogo do swojego najprawdziwszego świata. Świata pozbawionego światła. Jest w nim tylko ciemno, a oddycha się tam szarym duszącym pyłem, drażniącym płuca. Wychodzimy ze swojego świata i szukamy kolorów, jakimi możemy pomalować swój szarawy świat. Chcemy go ubarwić, zakopując kolejny problem.
Istnieje moment, w którym nie mamy pojęcia kim jesteśmy. Nie odróżniamy bariery, którą oddzieliliśmy dwa odrębne wymiary, więc mieszamy je ze sobą tworząc mieszankę wybuchową.
Obojętność. Obojętność cię zabiera.
Znasz to uczucie kiedy czułaś się kimś. Myślałaś że stoisz na szczycie.
Powtarzałaś sobie - Tak wyszłam z tego, teraz będzie dobrze. Jestem silna.
Nagle ktoś sprawia, że upadasz niczym domek z kart, a wszystko wraca i znowu za tobą się ciągnie.
Nie wiesz co robisz. Pustka wraca.
Cały świat i marzenia, wydają się jedną wielką pomyłką, nie mającą możliwości nigdy się spełnić. A więc tkwiłaś w ślepym przeznaczeniu?
To wraca. Tysiące ostrzy pozostawianych przez ostatnie lata wbija się na raz w twoje serce.

Zdałam sobie sprawę, że połączyłam pasję z próbą rozwiązania własnego od wiecznego problemu. Potrafisz zrozumieć kogoś, lecz samej siebie nie.









                                        #Liam





- Panienki wychodzimy z celi! - Krzyczy strażnik, po dzwonku oznajmiającym przerwę.

Zsunąłem się z twardej dechy zwanej, także jako moje kochane łóżko. Kości strzelały, przy każdym moim ruchu. Za długie siedzenie, w jednej pozycji robi swojej. Wymknąłem się z zatłoczonego korytarza głównego i skierowałam się do jedynego pomieszczenia, które okazywało się rajem na ziemi, przynajmniej w tym całym gównie. Chwyciłem pewnie za klamkę, przesuwając ciało automatycznie do przodu, jednak zamiast przejść do innego miejsca walnąłem czołem o futrynę. Zamknięte? Parę razy próbowałem otworzyć powłokę, ale okazało się że na prawdę nikogo tam nie było.

- Kogoś szukasz? - Pojawił się znikąd Louis.

Tak stary szukałem ciebie, bo jest taka sprawa mam brudne buty i nie ma kto mi podeszwy wylizać.

- Nie - Zaprzeczyłem, pocierając obolałe miejsce. Zerknąłem na zegar, wiszący nade mną.

- Zaczyna za godzinę - Oznajmił stojąc dalej, jakieś dwa metry ode mnie. - Dzwoniła, że się spóźni.

Rue nigdy się nie spóźniała. Uniosłem brwi zdziwiony, tym co właśnie mi powiedział. Dzwoniła do niego? Co?

- No idź Liam, przecież nie będziesz gnił pod tymi drzwiami. Chyba że trzeba ci w czymś pomóc?

W sumie to moje buty..

- Nie - Odszedłem wymijając go.

Najchętniej powiesiłbym go na tej klamce. Oczywiście rzecz jasna, iż z czystej uprzejmości, bo nienawiść to na pewno nie to czym go darzyłem. Od nienawiści o krok do miłości.

Wszedłem do siłowni więziennej, obrzucając wzrokiem kilku oskarżonych w najlepsze prowadzących pogawędkę. Nie dzięki ja nie dołączę. Skierowałem się do niewielkich szatni i wyciągnąłem z jednej z szafek spodenki. To zabawne, że mogłem je wkładać tylko tu. W sumie to i dobrze, chodzenie w przepoconym kombinezonie, po zakładzie, wcale mi się nie uśmiechał. Ściągnąłem jednolity strój, następnie wciągając na tyłek krótkie spodenki sięgające do kolan. Gotowy wrzuciłem niedbale ubranie do szafki i wróciłem do siłowni. Wykonałem parę serii na drążku i sztandze, do póki nie zacząłem odczuwać bólu mięśni.
Ostatnią rudę poświęciłem, na wyładowanie się na worku treningowym. Wcale nie widziałem w nim głowy Tomlinsona, powtarzam WCALE.

Wziąłem szybki prysznic, po czym przebrałem się w kombinezon i od razu ruszyłem do gabinetu, gdzie znajdywał się psycholog. Musiała już przyjechać.
Tym razem bez ogródek drzwi ustąpiły, a ja zobaczyłem ją.
Siedziała na swoim fotelu, znudzona przeglądając stos papierów. Za duża bluza, którą ubrała całkowicie ukrywała jej drobne ciało. Rękawy były tak szerokie, że dłonie niemal znikały, pod powłoką materiału. Włosy niedbale opadały na policzki, a kolana jak to ,w jej zwyczaju przyparte do siebie. Wydawała się w ogóle nie zainteresowana moim przybyciem.

- Dzień dobry - Zaszedłem ją od tyłu, całując w policzek, na którym znajdywało się dziś wyjątkowo dużo pudru.

- Hej - Odparła cicho, niemo się uśmiechając.

Co jest?

Nie oderwała nawet uwagi od składania kolejnych podpisów.

- Czy pani zapracowana znajdzie czas dla swojego pacjenta - Zamruczałem tuż za jej uchem, na co wzdrygnęła się...przestraszona?

Natychmiast odsunąłem się, widząc jak zesztywniała.

- Tak, tak daj mi chwilkę - Odparła wymijająco.


Stałem nad nią, ze skupieniem badając każdy jej ruch i sposób, w jaki pisała z gracją każdą osobną literę jej imienia. Każda tak idealna.

- Rueeee - Jęknąłem niecierpliwie

- Już - Odsunęła kartki na bok

- W końcu - Udałem urażonego

Zanim zdążyła się odezwać, uniosłem ją do góry i przyparłem do ściany, niespodziewanie wpijając się w jej usta. Całe dwa dni musiałem siedzieć sam, a co najważniejsze bez niej. Należało mi się coś.
Przygryzałem dolną wargę brunetki, prosząc o więcej, jednakże ona była jak oniemiała. Marionetka podatna na moje gesty. Dłońmi starała się mnie odepchnąć od siebie, ale wziąłem to jako gest prowadzący do dalszego działania, więc ułożyłem ręce na jej tali, zaczynając wsuwać je pod materiał bluzy. Szarpnęła się gwałtownie, tym razem nie wydało się to ani trochę normalne. Spojrzałem na jej załzawione oczy. Jezu nie. Odskoczyłem jak oparzony, patrząc na jej gwałtownie unoszącą się klatkę piersiową.

- Z-Zrobiłem ci krzywdę? Rue przepraszam - Panikowałem

Pokręciła przecząco głową, przygryzając wargę.

Odgarnąłem jej włosy za ucho i pogładziłem jej policzek, na co skrzywiła się, lecz nie kazała mi przestać. Z szeroko otwartymi oczyma śledziła każdy mój ruch. Nie podobało mi się to w jaki sposób reagowała. Na moim kciuku pozostawało coraz więcej pudru, który uporczywie schodził, przylepiając się do mojej skóry. Nie był jej ani trochę potrzebny. Była taka piękna.
Uśmiechnąłem się do niej.

- W porządku ?

Nim zdążyła zabrać głos moją uwagę zwrócił fioletowy ślad, ukrywany pod warstwą kosmetyku. Starłem dokładnie cały podkład i w tedy ujrzałem opuchliznę w całej okazałości.
Mogłem przyrzec, iż kolory z mojej twarzy musiały odpłynąć, a ściśnienie gwałtownie wzrosło, co również nie umknęło jej uwadze.

- Liam..

- Co to kurwa jest?! - Wrzasnąłem kurczowo trzymając głowę Rue, tak żebym mógł zobaczyć czy jeszcze czegoś nie ma.

Zamilkła, spuszczając wzrok.

- Kto to zrobił? - Warknąłem

- Nikt uderzyłam się - Odtrąciła mnie, jednak zdążyłem ujrzeć sińce na jednym z nadgarstków, kiedy to stosunkowo duży rękaw odsłonił kawałek skóry.

- Tam też się uderzyłaś ? - Wskazałem podirytowany

- Ja.. Ja.. - Starała się widocznie coś wymyślić

- Kurwa zabiję go. Zabiję. Kto to?! - Krzyknąłem wyprowadzony z równowagi, podchodząc do niej.

Skuliła się, na wyraźny kontrast między moim wzrostem.

- Kto - Powtarzam dosadnie

Zsunęła się po ścianie i schowała głowę miedzy nogi. Jej ciało trzęsło się, a z ust uleciał zduszony szloch.
Nie.

- Rue - Upadłem na kolana przed nią i przyciągnąłem do siebie. Tym razem objęła mnie, chowając twarz w szyi, przez co czułem ciecz spływającą wzdłuż moich obojczyków. Ciałko wstrząsało się, co rusz wraz z narastającym płaczem, którego nie potrafiłem zatrzymać. - Rue. Kochanie - Głaskałem jej łopatki, przyciągając do siebie i sadzając na nogach.

 Kołysałem nami na boki, chcąc choć trochę uspokoić dziewczynę. O dziwo zdawało się działać, bo przestała drgać, ale wciąż wtulała się we mnie, jakby bojąc tego co może się stać.

- Jesteś bezpieczna. Jesteś moja. - Szeptałem w jej włosy




                                 "Kimkolwiek jesteś. Gdziekolwiek jesteś. Zabiję cię."






DZIEŃ DOBŁY WIECZÓR PRZE PAŃSTWA MADŻONEZ IS HERE!
HE HE HE HE TADAAAA
WIĘC OTO MAMY ROZDZIAŁ.
TAK WIEM. WIEM. DAAAAWNO MNIE TU NIE BYŁO. ALE JAK KAŻDY Z WAS TEŻ MAM KONIEC ROKU I NIESTETY OCENY DO POPRAWY :)
SKOŃCZYŁAM POPRAWY. JESTEM WOLNA!
WENY MAM W CHUJ DUŻO.
A TO NA GÓRZE TO CHYBA NAJDŁUŻSZE COŚ CO W SWOIM DŁUGIM JAKŻE ŻYCIU NAPISAŁAM. SERIO.
MAM NADZIEJĘ ŻE MNIE NIE OPUŚCILIŚCIE PRZEZ TĄ ROZŁĄKE!
NASTĘPNY ROZDZIAŁ BĘDZIE W NIEDZIELE :(
BO MAM WYCIECZKĘ CAŁOTYGODNIOWĄ SOOO...
TRÓJMIASTO NADCHODZĘ!!
JAK USŁYSZYCIE ŻE ZNALEŹLI WIELORBA NA PLAŻY TO ZNACZY, ŻE WŁASNIE GRZEJE TAM DUPCIĘ!
KOLEJNA CZĘŚĆ ORKA WRÓĆ!!
EGHEM
OD NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU LECIMY Z CAŁYM OPOWIADANIEM I ROZDZIAŁY BĘDĄ RAWDOPODOBNIE 2 RAZY W TYGODNIU.
DLACZEGO?
BO ZAMIERZAM JE SKOŃCZYĆ PRZED KOŃCEM WAKACJI :)
PROBLEM LEŻY TERAZ W TYM CZY CHCIELIBYŚCIE DRUGĄ SERIĘ.
JEŻELI O NIĄ CHODZI TO NAWET MAM JUŻ OGÓLNĄ FABUŁE I WĄTKI.
DECYZJA NALEŻY DO WAS. JEŻELI TO OPOWIADANIE ZNALAZŁO SWÓJ KRĘG ZAINTERESOWANIA TO TAKŻE POMYŚLAŁAM NAD INNĄ CAŁKOWICIE NOWĄ SERIĄ.
TAKŻE DECYZJA NALEZY DO WAS NOWE CAŁKOWICIE OPOWIADANIE?
KOLEJNA SERIA HISTORI RUE I LIAMA?
CZY MOŻE CZAS NAJWYŻSZY ZAKOŃCZYĆ MOJĄ "KARIERĘ" PISARKI

KOLEJNA SPRAWA. WRACAMY DO ROZDZIAŁU!
DUUUUZIOOO RUE. WYJAŚNIŁAM CZĘŚĆ JEJ HISTORI. JEŻELI CZEGOŚ NIE ROZUMIECIE TO ŚMIAŁO PYTAJCIE JA WYJAŚNIĘ ;)
CHYBA TROCHĘ NUDNY NIE? PRAWIE SIĘ NIC NIE DZIAŁO.

JAKIEŚ PROPOZYCJĘ NA KOLEJNY ROZDZIAŁ?
W SENSIE PERSPEKTYWY?

O NO I BYM ZAPOMNIAŁA.
DUZO OSÓB MI MÓWI O HARRYM. NO WIĘC SPRAWA LEŻY TAK. MOŻE I MAM PLANY CO DO ROLNIKA HAŁIEGO (LOL BĘDZIE ORAŁ WIĘZNIENIE. MOJE POCZUCIE HUMORU <<<) ALE NIE W NAJBLIŻSZYM CZASIE. CO NIE ZNACZY ŻE NIE WCALE CZY RFJWOIHJNWEIOHOWGGLGHIWO MOJA SŁODKA TAJEMNICA

KURWA TU TEŻ SIĘ ROZPISAŁAM.

PODSUMUWUJĄC
PISZCIE CO MYSLICIE O DALSZYM PRZEBIEGU MOJEGO BLOGA I JAK TO WIDZICIE.
WYRAŻAJCIE SWOJE OPINIĘ, KTÓRE JAK NAJBARDZIEJ BIORĘ SOBIE DO SERDUSZKA
NA JAKĄ MACIE PERSPEKTYWĘ OCHOTĘ

NO I PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY, KTÓRE NIESTETY SĄ WIDOCZNE :/
COŚ Z TYM ZROBIĘ.
POSZUKUJĘ OSOBY, KTÓRA CHĘTNIE BY ZE MNĄ WSPÓŁPRACOWAŁA :)
POTRZEBUJĘ DOKŁADNEJ AUTOKOREKTY I OGÓLNIE CHĘTNIE ZGRAM SIĘ Z TĄ OSOBĄ W SPRAWIĘ CAŁEGO BŁOGA - ZAINTERESOWANI PISZĄ NA TWITTERZE >>>> @LOLOUNIA

NIE ZAMIERZAM ZAWIESZAĆ OPOWIADANIA!
WIĘC NIE PANIKOWAĆ.
SKORO NIE PISZĘ TO ZNACZY, ŻE SERIO NIE MOGĘ, ALE NIE ZAPRZESTAJE PISAĆ!
TEN BLOG MA BYĆ SKOŃCZONY AMEN.

I TYM OTO CHRZEŚCIJAŃSKIM SMACZKIEM ŻEGNAM SIĘ Z WAMI
NIECH MADŻONEZ BĘDZIĘ Z WAMI WSZYTSKIMI.

P.S.  CZYTASZ = KOMENYUJESZ!
PRZYPOMINAM ŻE KOMENTARZE TO OGROMNA MOTYWACJA DO PISANIA I SZYBSZEGO DODAWANIA!
IDĘ SMARZYĆ DUPĘ NA PŁAŻY
ARIWEDERCZI KAKTUSY (WUT)

MADŻONEZ / @LOLOUNIA

MAMY PONAD 10 TYŚ WYŚWIETLEŃ *TANIEC MORSA Z ZATWARDZENIEM* WEJNFOUEWFHNUWEOFWFBHWIUFHBWIUFHWUFWHFKUFHKF
 WYMYŚLĘ COŚ DLA WAS ;) I MAM JUZ NAWET POMYSŁ BONUSOWY ROZDZIAŁ + KONKURS

KURWA MIAŁAM SKOŃCZYĆ NOTATKĘ

SORRY ŻE NIE PONIFORMOWAŁAM TEGO DNIA CO DODAJE, ALE JEST TROSZKĘ PÓŹNO I MUSZE LECIEĆ :)