środa, 26 lutego 2014

Ważne

TAK WIEM...
ZNOWU SIĘ POJAWIA POST I NIE JEST TO ROZDZIAŁ.
NAWET NIE WIECIE JAK BARDZO CHCIAŁABYM GO DODAĆ JEST PRAWIE GOTOWY.

GDY KTOŚ CZYTAŁ MOJEGO TT I MOŻE NAWET ZE MNĄ ROZMAWIAŁ NA PEWNO WIE CO SIĘ STAŁO.
KRÓTKO MÓWIĄC TWITTER JEST PORTALEM, KTÓRY STAŁ SIĘ MOIM DRUGIM ŻYCIEM I ODSKOCZNIĄ OD PROBLEMÓW, KTÓRE ZACZĘŁY SIĘ CORAZ CZĘŚCIEJ POJAWIAĆ W MOIM ŻYCIU.
KAŻDY TWITEROWICZ BYŁ MOIM MAŁYM ANIOŁKIEM I POMAGAŁ MI PRZEBRNĄĆ PRZEZ KOLEJNE ŁZY, TYLKO DZIĘKI NIM BYŁAM TĄ INNĄ.

KOCHAM KAŻDEGO Z NICH I KAŻDEGO Z WAS OSOBNA, ALE JEST MI CIĘŻKO.
BO PEWNA OSOBA BLISKA MI I ZAUFANA DAŁA DOSTĘP DO MOJEGO TT.
SĄ TAM RZECZY OSOBISTE, MOJE IDIOTYCZNE ŻARTY I TRYLIARD TWEETÓW O TREŚCI " HAHAHHAHAHA" TAAA>>>

MÓJ "PAMIĘTNIK" ZOSTAŁ OTWORZONY PUBLICZNIE. NIE WIEM ILE OSÓB I OD JAK DAWNA GO PRZEGLĄDAŁO. JEST MI ŹLE.
BO CZUJĘ SIĘ GOŁA KTOŚ NARUSZYŁ MOJA PRYWATNOŚĆ, A OSOBA KTÓRA TO ZACZĘŁA I DOPROWADZIŁA DO TEGO UDAJĘ NIEWINIĄTKO.
MÓJ PROFIL ZOSTAŁ OTWORZONY NA LEKCJI INFORMATYKI.
NIE CHCĘ WIEDZIEĆ ILE OSÓB JUŻ OD DAWNA MIAŁO DO NIEGO DOSTĘP.

KTO WIE CZY WŁAŚNIE KTÓRAŚ Z TYCH OSÓB NIE DOTARŁA AŻ TUTAJ NA BLOGA.

JEŻELI TAK TO NIECH CZYTA DALEJ TĄ NOTKĘ..

MAM NADZIEJĘ ŻE JESTEŚ Z SIEBIE DUMNA/DUMNY ŻE WŁAŚNIE ODKRYWASZ KOLEJNĄ MOJĄ TAJEMNICĘ, ALE TEGO NIE PRZESTANĘ TWORZYĆ WIĘC GRZECZNIE STĄD SPIERDALAJ..

DZIĘKUJĘ

CO DO MOICH CZYTELNIKÓW <3

LICZĘ NA TO ŻE MI WYBACZYCIE BLOG DALEJ BEZ ZMIAN FUNKCJONUJĘ Z MAŁYM POŹLIZGIEM. POWIADAMIAM NA TT NA DM :)

MIŁEGO WIECZORKU KOCHAM WAS PAMIĘTAJCIE MADŻONEZ :*

                 

niedziela, 23 lutego 2014

Chapter 2


                                 
                                        "Jedno spojrzenie niczym dotyk Anioła...."

              


Kiedy opuściliśmy "pałac więźniów" - jak ujął to Louis - przemierzaliśmy kolejny korytarz znajdujący się na piętrze. Co jak co, ale ten budek był przeogromny...
Mimo wszelkich starań skupienia swojego umysłu na słuchaniu i badaniu miejsca pracy moje oczy miały przed sobą ciągły obraz JEGO... Mężczyzny, który jakimś sposobem mnie oczarował. Oczarował to chyba zbyt mało powiedziane. Nigdy nie pragnęłam tak bardzo poznać drugiej osoby, jak wtedy. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła... Cóż wkrótce miałam mieć styczność z nimi wszystkimi, a bynajmniej liczniejszą częścią, więc mój głód zostanie w jakiś sposób odrobinę zaspokojony.

Wiele ludzi nie zdaję sobie sprawy, po co tak na prawdę potrzebny jest psycholog. To zabawne, bo każdy z nas nim jest, nie jakimś tam wybitnym, lecz nadal to jego namiastka. Zwykła porada, wspieranie właśnie oto chodzi, jednak najważniejszym etapem tego zawodu jest zajrzenie w ludzki stan psychiczny, wytknięcie bolesnych prawd  uświadamiając pacjenta o ich istnieniu oraz próby nakłonienia go do poprawy.
Nie ma klucza do sukcesu w tej dziedzinie trzeba mieć to coś, co pozwoli zdobyć bezgraniczne zaufanie potrzebującego. Tu właśnie istnieje ta granica między "zwykłym" człowiekiem, a zawodowym psychologiem. Miałam nadzieję, że ja właśnie posiadałam ten dar, który tak bardzo pragnęłam mieć...

Byłam niemal w transie skupiona, na jednym punkcie.
Liam Payne..
Pełne głębi czekoladowe tęczówki...
Drobne włoski tworzące parodniowy zarost..
Lecz te oczy..

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Usłyszałam zmarnowany głos Tomlinsona.

Otrząsnęłam się i zimną dłonią przejechałam po rozgrzanym czole jednocześnie odgarniając uporczywą grzywkę z zasięgu wzroku.

- Przepraszam - Pisnęłam zawstydzona. - Zamyśliłam się mógłbyś powtórzyć? - Uśmiechnęłam się szczerze.

Pokręcił rozbawiony głową.

- Jasne nowa. Twój mentor Louis Tomlinson postrach więzienia.. - Wypiął dumnie pierś. - Powtórzy ci wszystko od początku.

- O ja niegodna - Jęknęłam na co wywrócił oczami.

Gdyby ktoś na nas spojrzał z boku mógł uznać naszą dwójkę za dobrych przyjaciół, a tak na dobrą sprawę znaliśmy się zaledwie godzinę. Musiałam przyznać, iż jego towarzystwo wypływało na mnie pozytywnie, co można było uznać za wiekopomny sukces.

- No więc tak jak mówiłem całe piętro jest przeznaczone dla więźniów. Rzecz jasna nie na cały czas. W określonych godzinach dajemy im swobodę korzystania z tego poziomu. Zazwyczaj robimy to w południe. Mają w tedy prawo korzystania z pryszniców, siłowni, gabinetu lekarskiego oraz twojego gabinetu i paru innych pokoi, które są pod ciągłym nadzorem zresztą jak reszta. Ogólnie mówiąc są w pewien sposób wolni. - Mówił skupiony.

Stałam oniemiała po kolei analizując każde słowo, które wypłynęło z jego ust. Zatrzymując się na tym, które najbardziej zwróciło moją uwagę.

- Czekaj chwilkę czy ty powiedziałeś twój gabinet?

- No tak co w tym dziwnego? - odpowiedział pytaniem na pytanie przechylając głowę w bok.

Sama zadziwiona swoim ruchem przytuliłam się do niego uradowana.

- Jej będę mieć SWOJE MIEJSCE PRACY!! - Zaakcentowałam wyraźnie dalej ściskając go w uścisku.

 W tamtej chwili czułam się tak spełniona jak nigdy. Nie dość, że otrzymałam pracę swoich marzeń, do tego miałam swoją kwaterę. To było więcej niż spełnienie najskrytszych snów.
Zdezorientowany delikatnie przejechał dłońmi po moich plecach, klepiąc je przyjacielsko.

- Dobra koala koniec tego bo mnie zgnieciesz. - zachichotał nadal mnie nie puszczając.

- Och.. - Oddaliłam się.

Staliśmy przez chwilę w milczeniu, po czym Lou znowu poprowadził  nas w głąb korytarza, zatrzymując się przy każdych drzwiach i tłumacząc, co za nimi się znajduję.
W pierwszych po lewej znajdowała się siłownia wydająca mi się trochę dziwna ze względu na to, że więźniowie mają tu aż takie atrakcje. Kolejne to pomoc medyczna, potem po prawej znajdywała się wielka stołówka. Zerknęłam tylko na pomieszczenie przez sekundę, gdy koło niego przechodziliśmy, więc niewiele zdążyłam zobaczyć.
 Moje odczucia, co do drugiego pobytu w tym miejscu były o wiele inne.. Czułam się pewniej. Wraz z emocjami zmienił się mój pogląd na całe więzienie. Druga część była utrzymana w nienagannej czystości oraz bardziej nowoczesna. Na każdym rogu wisiała kamera. Ogólnie cały zakład był monitorowany, jednakże zauważyłam, iż piętro jest zabezpieczone w nasycony sposób. Nie wspominając o strażnikach, którzy co rusz przechadzali się pilnując porządku.
Skręciliśmy w bok, gdzie znajdywał się już tylko dwie pary przejść do innych pokoi.

- Tu są prysznice. - Wskazał Louis. - A tamte ostatnie to twój gabinet. - Powiedział radośniej.

Jedyne na co miałam ochotę to wparadować tam i zamknąć się na cztery spusty, mogąc nacieszyć własnym kątem. Jednak nie było mi dane doznać smaku euforii, gdyż mój najukochańszy nowo poznany skromny współpracownik porwał mnie na parter, w celu podpisania drobnych dokumentów bez których nie mogłam zacząć pracy. Pomimo tego, że nic nie robiłam tego dnia byłam na prawdę wykończona. Zbyt duża ilość emocji, jak na jeden dzień, na tym to się nie miało skończyć..

***

- No to Nowa czas cię wypróbować! - Oznajmił brunet.

Wysłałam mu pytające spojrzenie, wstając z fotela i odkładając długopis.

- Chłopaki już na ciebie czekają pozwolisz, że sprawię ci ten zaszczyt i cię tam odprowadzę.

- Ale teraz? - Spytałam zadziwiona.

Nachylił się na de mną, muskając oddechem skórę na szyi.

- Słyszałem, że chcą cię sprawdzić ,więc nie spieprz tego. - Wyszeptał mi do ucha.

Moje ciało spięło się nieznacznie. Miałam właśnie pierwszą próbę do przejścia nie mogłam się poddać wszystko zależało ode mnie ,a dobrze wiedziałam co będzie mnie czekać za powłoką drewnianej płaszczyzny, przed którą stałam ze strażnikiem. Wzięłam głęboki wdech w celu wyciszenia się i przymknęłam powieki.

- Spokojnie dasz radę pamiętaj jesteś bezpieczna. Będziemy stać tutaj, w razie niebezpieczeństwa wyłapiemy to na kamerach. - Poklepał mnie pokrzepiająco po plecach i wepchnął do środka.

No to zaczynamy....

Na początku oślepiła mnie jasność spowodowana, paraliżującą bielą ścian i ilością lamp. Było tu pusto, brak jakichkolwiek dekoracji tylko czternaście krzeseł na środku oraz czternaście par oczu, wywiercających we mnie dziurę. W głębi duszy dziękowałam Bogu, iż nie dali mi na początek większej grupy więźniów. Z tego co się orientowałam miałam prowadzić terapię osobne, mające nie więcej niż dwie osoby, ale było również parę grupowych i z tego co wywnioskowałam oto jedna z nich.
Przed moimi oczami pojawiały się małe zarysy twarzy, jednak z powodu nie przyzwyczajenia wzroku do takiej jasności miałam problem z orientacją. Podeszłam do nich bliżej, starając iść jak najbardziej pewnie.

- Miło was wszystkich widzieć jestem Rue Lewis, zamierzam wam zrobić pranie mózgu i zamknąć, w izolatce na dziewięć miesięcy. Ktoś chętny? - Zaczęłam tonem przesiąkniętym ironią.

Wśród zgromadzonych dało się usłyszeć śmiechy i małe poruszenie. Uśmiechnęłam się w ich stronę. Cały strach oraz obawy odpłynęły już w nieznane..

- No ok skoro nie chcecie to z tym praniem mózgu i izolatką zaczekamy. - Skrzyżowałam ręce na piersi i przerzuciłam ciężar ciała na jedną nogę - Z tego co pewnie już wiecie zostałam nowym psychologiem i jesteście skazani się ze mną użerać. Mam nadzieję, że obie strony będą ze sobą współpracować oraz przebrniemy przez to razem. Ze względu na to, iż was w ogóle nie znam i nie miałam jeszcze wglądu do waszych kart chciałabym żebyście się przedstawili. Powiedzieli coś o sobie, czemu się tu znaleźliście, takie kółko zapoznawcze jak w przedszkolu. - Mrugnęłam w ich stronę.

Poczułam mały stopień sukcesu, ponieważ udało mi się rozluźnić atmosferę i wywołać uśmieszki na nich twarzach, jednocześnie dając im swobodę.

- Ktoś chętny żeby zacząć? - Rzuciłam w ich stronę

Nie musiałam długo czekać, by znajoma blond czupryna wychyliła się zza umięśnionych postaci, ukazując swoja drobną sylwetkę i anielskie usposobienie.

- Hej więc jestem Niall Horan mam 21 lat mieszkałem w Mullingar w środkowej Irlandii. Zostałem oskarżony o kradzież ponad siedemdziesięciu tysięcy funtów.. - Wybuczał ostatnie słowa jakby się wstydząc i z powrotem usiadł.

Przez moment zastanawiałam się jak on to zrobił, ale przecież jeszcze miałam okazję, by się tego dowiedzieć. Cicha woda brzegi rwie? Na tamtą chwilę mój umysł nie dopuszczał do siebie myśli, że ta mała istotka była w stanie zrobić cokolwiek wbrew prawu. 

- Dziękuję Niall kto teraz?

Za nim wstali kolejni mówiąc zwięźle o swoim życiu. Starałam się zapamiętać każdego z osobna, żebym nie myliła w razie czego ich imion. Po krótkim przesłuchaniu zgromadzałam w głowię kolejne informacje o moich pacjentach. Kradzieże, pobicia, wymuszenia, agresja, przemoc padały powody ich zamknięcia, które wydawały mi się tak zwykłe jak picie kawy każdego ranka. Jednak to nie znaczy, iż mnie nie interesowały wręcz przeciwnie.
Spojrzałam na chłopaka o dość ciemnej cerze i kruczo czarnych włosach. Był niezwykle przystojny i ...mroczny? Tak to doskonałe określenie jego osoby.

- A ty? - Wskazałam na niego.

- Muszę? - Ziewnął.

- Spokojnie i tak cię zamknę w izolatce. - Zaśmiał się pod nosem i podniósł z krzesła.

- Zayn Malik. Bradford. Nielegalne walki i handel narkotykami. - Skończył swoją wypowiedź.

Nie zdziwiła mnie ilość jego wykroczeń. Jego wygląd miał w sobie niemal to wypisane, to dziwne prawda? Czasami jednak ocena po okładce ma w sobie choć drobinkę prawdy.  

- Okej został jeszcze ktoś?

Oskarżeni zaczęli się rozglądać szukając ostatniej osoby. Musiałam przyznać, że byli młodzi nie wiedziałam czy najstarszy miał chociaż coś po trzydziestce.
Nastało milczenie czekania na ostatniego członka zgrupowania. Spojrzałam na zegarek sprawdzając czas jaki nam pozostał, kiedy w tym samym czasie rozbrzmiał czyś głos tworząc echo.

- Liam Payne. - Podniosłam wzrok na wysokiego chłopaka o brązowych włosach przyciętych po obu stronach zastawiając dłuższe na środku. Był szczupły, lecz z pod podwiniętego kombinezonu można było zobaczyć rysy mięśni. - Mieszkałem w  Wolverhampton - Mówił powoli niskim tonem nie spuszczając oczu z mojej twarzy. - Zabiłem i nie żałuje. - Usiadł, a wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł dreszcz.

Nie zdążyłam odezwać się słowem, bo pojawili się strażnicy i ogłosili że czas się skończył.
Podeszli do każdego z osobna i zapięli kajdanki na ich rękach. Trochę czułam się niezręcznie widząc ich całkowicie podporządkowanych oraz "ujarzmianych" na każdym kroku. 

- Do zobaczenia! - Krzyknęłam na odchodne do pacjentów, na co niektórzy z nich zdobyli się na krótkie słowa pożegnania.

Posłusznie dali się zaprowadzić do cel, a ja zostałam sama z mętlikiem w głowie.

- I jak? - Zza ściany wyłonił się rozradowany Lou.

- Dobrze nawet bardzo. - Oznajmiłam wesoło.

- Z tego co słyszałem, nie tylko ty tak uważasz.

- Możesz jaśniej, bo dziś już nie mam siły na bawienie się w szyfry?

- Byli zadowoleni czyli się spisałaś gratuluję. - Podał mi teatralnie dłoń by ją uściskać.

Dochodziła już piętnasta, a ja nie miałam pojęcia kiedy tak szybko minął mi ten czas. Nie czułam się ani trochę przemęczona. Miałam w sobie takie pokłady energii, że mogłam spokojnie przepracować kolejną dobę bez jakiejkolwiek przerwy. Czy tak wpływała na mnie adrenalina?
Może ,jednak to uczucie było wspaniałe. W jednym momencie nie miałam kompletnie ochoty ruszyć się z miejsca,  zaraz potem mogłabym przebiec cały maraton.

***

- To co widzimy się jutro? - Zapytał uśmiechnięty Louis odprowadzając mnie do bramy.

- Sugerujesz że stchórzę? - Podniosłam brew, lecz nadal nie puszczała mnie radosna aura, która nam towarzyszyła.

- Nie.. Ja po prostu.. - Zaczął się wykręcać odwracając wzrok

- Zdrajca! - Fuknęłam

Lou trochę posztywniał i spojrzał na mnie z przymrużonymi oczami

- Nigdy nie potrafię stwierdzić kiedy żartujesz! - Wyrzucił dłonie w powietrze.

- I kto to mówi..

Z kieszeni wyjął pęd kluczy i jeden z nich włożył w zamek, wypuszczając mnie na "wolność".
Momentalnie usłyszałam śpiew ptaków, który w żaden sposób nie był słyszalny na terenie więzienia. Tam nawet powietrze było inne.. Takie mdłe, duszące. Jeden mur odgradzał tak wiele rzeczy. Jeden mur zabierający niemal wszystko. Mur nie wpuszczający nic oprócz kolejnych więźniów, problemów i bólu..

- Do jutra! - Krzyknęłam do chłopaka i spacerem ruszyłam wzdłuż chodnika.

Wiaterek muskał moją skórę, przez co dostałam gęsiej skórki. Cóż pomysł z nie zabraniem ze sobą jakiegokolwiek okrycia skończył się niepowodzeniem. Dzisiejsza pogodna była nie przewidywalna, raz zza chmur wyłaniało się słońce znowuż za drugim szczelnie chowało się za nimi. Potarłam ramiona, w celu rozgrzania się, ale jakoś na niewiele to się zdało. Z tęsknym wzrokiem patrzyłam na przejeżdżające auta. Oni chociaż się nie musieli się trudzić i bez problemu szybko dotrą na miejsce ,a ja nadal musiałam iść. Oto skutki nie posiadania sprawnego transportu.
O tej porze miasteczko cichło. Wszyscy kończyli zmianę albo ją dopiero zaczynali. Czasem po pustej ulicy przejechał jakiś pojazd ,jednak jak się pojawił tak i zaraz zniknął.
Byłam ciekaw czy ojciec już wrócił z pracy. Musieliśmy poważnie porozmawiać ,dalsze przeciągania tej rozmowy nie miały sensu trzeba było to raz na zawsze wyjaśnić.

- Kogo moje piękne oczy widzą.. - Usłyszałam męski głos za sobą.

Odwróciłam się niepewnie w stronę rozmówcy i wydałam z siebie dźwięk zbliżony do jęku rozpaczy. No cóż Xavier nie był osobą którą miałam, w ogóle ochotę oglądać..

- Rue Lewis proszę państwa! - Wykrzyknął - Kłaniam się przed wielką i wspaniałą panią psycholog - Zbliżył się do mnie ,z jego twarzy nie znikał ten kpiący uśmieszek ,który sprawiał że jeszcze bardziej pragnęłam zrobić mu generalne przemeblowanie twarzy.

 Gdybym tylko mogła..

- Daruj sobie. Gdzie jest Meg? - Obrzuciłam go spojrzeniem godnym zwierzęcia, czatującego na swoją ofiarę.

Zaśmiał się pod nosem.

- Siedzi z Sue. - Skinął głową w stronę małego baru, ,gdzie zazwyczaj siedzieliśmy na pogaduchach oraz piciu piwa.

Uświadomiłam sobie ,że dawno nie spędzałam ostatnimi razy z nimi czasu. Przez ten ciągły bieg nie miałam chwili dla życia towarzyskiego. Mój każdy dzień toczył się między uczelnią, pracą, biblioteką i łóżkiem. Ciekawy dzień ciekawej osoby. Czuć ten sarkazm?

- I co nie wejdziesz? - Zagadnął

- Wiesz to chyba..

- Rue!! - Usłyszałam pisk.

 Po chwili wokół mojej szyi uwiesiła się drobna blondynka o wielkich zielonych oczkach. Mała postawa nie równała się z jej ogromną siłą.

- Ciebie też miło widzieć Meg ,ale zaczyna mi brakować powietrza.. - Udało mi się wydusić

- Nie myśl ,że cię teraz tak szybko puszczę. Czemu nie dzwoniłaś? - Spytała z wyrzutem.

- Długa historia.. - Westchnęłam

- No to masz czas mi wszystko opowiedzieć! To znaczy nam ,stawiam ci piwo, - Mrugnęła w moją stronę.

- Nie daj się prosić. - Sztucznie zaczął Xavier.

Obiecałam sobie, że póki jest z moją przyjaciółką nic mu nie zrobię. Widziałam jaka jest przy nim szczęśliwa, choć cieszyć się przy tej kreaturze to jak oglądać, po raz setny serię mody na sukces to jednak sprawiał, iż ona czuła się dobrze. Cóż jego magia na mnie nie działała. Dla mnie był niezwykle chamski i wredny, przez co ja również nie oszczędzałam sobie ani trochę ciętych ripost kierowanych w jego stronę. Był jak ta kula u nogi, lecz zawsze zastanawiał mnie fakt dlaczego tylko w stosunku do mnie taki był. Reszta mu odpowiadała , ja byłam jego przeszkodą.

- Okej.

Ruszyłam wraz z nimi do środka, kiedy Sue mnie zobaczyła miała moment napięcia. Dopiero po jakimś czasie podeszła i przywitała się przyjacielskim uściskiem. Kiedyś byłyśmy nierozłączne, jednak każda droga się rozchodzi nasza zawsze znalazła dla siebie czas jednakże nie tyle co w przeszłości. Starałyśmy się wrócić do dawnego toku. Ja coraz bardziej oddalałam się, jednak one mnie przyciągały z powrotem. Z Sue, Meg znałyśmy się od najmłodszych lat, coraz częściej pojawiały się między nami spięcia. Czasami zdawałam sobie sprawę, iż to już nie przyjaźń. Pozostała bym przy mianie starzy dobrzy znajomi. Wszystko ma swój koniec? Może udałoby się coś uratować?

Dziewczyny zamówiły kolejkę z okazji "Wielkiego Powrotu" ,rozsiedliśmy się na kanapach i czekaliśmy na zamówienie.
Rozmowa nie trzymała się kupy mimo wielkich starań  tematy urywały się w połowie.
Niezręczność pieniła się w powietrzu zamykając nas w ukrytej bańce. Tego chyba nikt się nie spodziewał, gdy czegoś nie pielęgnujemy to  najzwyczajniej w świecie obumiera z dnia na dzień.
Kelnerka przyniosła kufle z piwem, stawiając je na stoliku. Nie pamiętałam kiedy ostatnio miałam jakikolwiek alkohol w ustach. Chwyciłam za napój i powtarzając ruch innych zatopiłam się w jego smaku. Posmak chmielu rozpłynął się po kubkach smakowych delikatnie, drażniąc przełyk swoim zimnem. Nie przepadałam za chłodnym piwem, ale nie chciałam być niegrzeczna w stosunku do znajomych, więc przebolałam i z nieco zbolałym wyrazem twarzy upijałam kolejne dawki, w końcu opróżniając go do dna.

- Idę po następną. - Zawołała Sue.

Była lekko pulchną osobą o pięknych kasztanowych włosach sięgającym do połowy pleców. Jej uśmiech sprawiał, że było to wręcz niemożliwe by go nie odwzajemnić właśnie za to wszyscy ją kochali..

- Ja dziękuję jutro muszę iść do pracy. - Odmówiłam

- A jak twoja wielka kariera? - Westchnął Xavier dając mi do zrozumienia coraz bardziej, że jestem tu niepotrzebna.

- Ja chociaż jakąś mam. - Odgryzłam się.

Prychnął coś pod nosem i przerzucił swoja uwagę na grę bilarda, w drugim końcu pomieszczenia.

- I jak z tą pracą? - Ponownie spróbowała wznowić temat Meg.

- Mam od jutra miesiąc próbny, potem podpisuję umowę i mam stałą pracę. - Mówiłam z zachwytem przybierając postawę jak zza dawnych lat.

- Jakież to wzruszające! - Zaświergotał chłopak.

- Idź po te piwa. - Rozkazała mu, na co on posłusznie ruszył się i zostawił nas nareszcie same.

- Masz tam jakiś przystojniaków? - Poruszyła zabawnie brwiami.

Oblizałam usta i przygryzłam teatralnie wargę.

- Bo to jednego.. - Odparłam tajemniczo, wzburzając ich ciekawość do granicy.

- Rue! - Krzyknęły obie.

- Pracuję z takim jednym ma na imię Louis.. Jest głównym strażnikiem muszę przyznać, że dobrze się dogadujemy. Będzie wspaniałym materiałem na kumpla.

- Kumpla? - Jęknęła blondynka

- To mój kolega z pracy czego ty się spodziewasz? Zresztą nie zamierzam się pakować w żadne związki..

- Och tak Panna Rue Lewis pseudonim zostaw. - Zaśmiał się mi zza pleców chłopak.

- Pan Xavier Woods pseudonim mam chuja na czole.

Chwila napięcia w której tle było słychać chichot  Sue spowodowany naszą wymianą zdań został przerwany przyniesieniem kolejnego zamówienia.

- Wiecie co muszę się zbierać było mi bardzo miło. - Rzekłam w stronę przyjaciółek.

- Musisz?

Przytaknęłam.
Oby dwie przytuliły mnie i pożegnały się krótkim całusem w policzek. Nadal odczuwałam brak tej iskry, który czuję każdy z nas przy swoim przyjacielu. Zawsze wydaję się nam, że ona zapala nas do działania tymczasem ja czułam jakby mnie gasiły. Zamykały w szczelnej kuli i zabierały każdy ułamek szczęścia. Na tym chyba nie polega ta więź..

- Może tak wpadniesz w sobotę na nockę? - Zagadnęła brunetka.

- Jasne. - Starałam się brzmieć na wniebowziętą kiedy to czułam niechęć. - Widzimy się w sobotę.



****

- Gotowa?

- Jak zaraz nie otworzysz tych drzwi to sama je wyrwę z zawiasami..

- Ouu.. - Złożył usta w dziubek po jednej stronie - Skoro tak to czekam. - Zarechotał.

- Louuuu.. - Spojrzałam na niego wzrokiem zbitego szczeniaka.

- No już! - Poddał się i przekręcił klucz dając mi tym samym wejść do mojego pomieszczenia.        - Tadaa!

Wskazał rękami na... Cóż chciałam powiedzieć gabinet, ale to bardziej przypominało okopy. Wszędzie walały się śmieci, duchota panującą w pomieszczeniu była przesiąknięta smrodem zdechlizny połączonej ze świeżo otwartą farbą. Co do farby to kolor ścian był tak zabójczo biały, jakby rzeczywiście miał być to typowy psychiatryk. Jeszcze odkręciłabym klamkę i byłoby wręcz idealnie. O podłodze nie mogłam się wypowiedzieć, bo jakby nie za bardzo ją widziałam.

- Ej Rue to szok w sensie. Ojej mój gabinet! - Zaczął naśladować kobietę. - Czy.. O Boże cóż za stylowe biurko!

Zmarszczyłam brwi.

- Louis czy ty widzisz gdzieś tu biurko? - Skanowałam cały pokój w poszukiwaniu mebla.
Strażnik podszedł do wielkiej górki papierów i zepchnął ją na bok robiąc jeszcze większy chaos -   O ile się dało - Odkrywając przedmiot.

- Jest - Ogłosił zadowolony z siebie.

- To żart tak? - Starałam się wyłapać jakąś oznakę rozbawienia na jego twarzy, lecz nic nie wskazywało, że żartował. Pokręcił przecząco głową. A moja mina zrzedła jeszcze bardziej. Cóż jak to mówią nic nie przychodzi od razu. Zawsze zaczynamy od zera. Zerknęłam ponownie na burdel. Albo poniżej zera..

- To chyba na tyle mojej pracy w przewodnika. Rozgość się. - Widziałam jak starał się nie roześmiać - Paul kazał ci przekazać że przyśle ci dziś pierwszych więźniów, więc radzę ci to trochę ogarnąć.

- No co ty nie powiesz? 

- Nie bij! - Uniósł ręce w geście obronnym. - A tak swoją drogą miłej pracy - zawołał zostawiając mnie samą z tym całym bałaganem.

Mój poprzednik chyba hodował masowo kurz.. Postawiłam torbę przy drzwiach i rozpoczęłam badanie całego miejsca. Po prawej stronie od wejścia znajdował się mały pokoik, który zamierzałam wykorzystać jako przechowalnie tych wszystkich dokumentów, wykorzystując regał znajdujący się w nim. Podwinęłam rękawy granatowej bluzy i zabrałam się za zbieranie zbędnych rupieci, po czym zapakowałam je do worków. Kiedy moim oczom w końcu ukazał się zielony gumolid uznałam że połowa sukcesu za mną. Moje oczy łzawiły od nadmiaru kurzu, na który miałam uporczywą alergie. Nie miałam pojęcia dlaczego nikt wcześniej nie sprzątał tego miejsca, doprowadzając go do tak rozpaczliwego widoku.
Zdążyłam zauważyć, iż nie było tu kamer co bardzo mnie ucieszyło. Pracowanie pod stałym nadzorem osób trzecich wcale mi się nie uśmiechał, plus zdawałam sobie sprawę z tego że pacjenci chcieliby odetchnąć. Zamierzałam stworzyć dla nich małą namiastkę wolności. Nie chciałam katować ich jakimiś regułami, kratami i kajdankami chciałam dać im poczucie że żyją.
Ściągnęłam bure zasłony pozwalając światłu wpadać bezpośrednio do środka przez okno, które ku mojemu zdziwieniu nie posiadało żadnych zabezpieczeń jak w innych.
Kto by pomyślał, że zwykłe promienie słoneczne mogą wprowadzić tle radości to tak ponurego miejsca. 
Pukanie odwróciła moją uwagę, przez co zaprzestałam dalszego przywracania porządku. Do środka wpadł nieznajomy mi pracownik z zakutym blondynem.

- Kazano mi go tu przeprowadzić - Wyjaśnił na co tylko skinęłam głową chciał już wyjść, ale udało mi się go zatrzymać.

- Poczekaj! Eeeemm.. Mógłbyś go rozkuć? - Spojrzał na mnie jak na wariatkę, lecz posłusznie wykonał moją prośbę i bez zbędnych komentarzy wyszedł. Zapewne nigdy nie został poproszony o taką rzecz, jednak w regulaminie nie było mowy o obowiązkowym zabezpieczeniach to ja nadawałam własne prawa przez czas, który przebywali ze mną.
Niall również zaskoczony stał bacznie obserwując moje ruchy.

- Dziękuję - Mruknął.

- Nie ma za co. Wiesz bardzo chętnie zaprosiłabym cię na rozmowę, żebyś usiadł na fotelu czy coś - Podrapałam się po głowie - Ale w tej chwili nie mam na to warunków - wyjaśniłam.

- To nic. Ty tu rządzisz. - Wzruszył ramionami

- Może chciałbyś mi pomóc?

- A co za to będę miał? - Wyszczerzył się jak małe dziecko

- Hmmm.. Co powiesz na kanapkę z kurczakiem? To jedyne co mogę ci zaoferować.

- Brzmi wyśmienicie - pogłaskał się bo brzuszku.

- Serio?

- Dawno nie jadłem czegoś przyzwoitego. - Przyznał z grobowo poważnym tonem.

- Nie karmią was? - Zachichotałam.

- Jeżeli szarą papkę przypominającą cement i cuchnącą klejem można nazwać jedzeniem.. To tak karmią nas - skrzywił się w geście obrzydzenia, a ja sama wzdrygnęłam się na myśl o jedzeniu podawanym przez tutejsze kucharki.

Sięgnęłam do torby wyjmując zapakowany podwieczorek i rzuciłam w stronę Irlandczyka.

- Łap

Nim się obejrzałam znikła cała w jego ustach, a oznaką jakiegokolwiek istnienia kanapki były pomruki uznania z jego strony.

- Mniam - Zacmokał oblizując palce, na co wybuchłam niekontrolowanym​ śmiechem.

- Jak byś siedziała od roku w tym wariatkowie, też byś tak się zachowywała - pokazał mi język.

- Więc to już rok?

Przytaknął nieśmiało.

- Nie lubisz tu być co? - Oparłam się o jedną z szafek nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. 

- Wiesz to ma dwie strony medalu.. Nie muszę martwić się o pracę, zwykłe codzienne problemy. Moim zadaniem jest tylko siedzenie i patrzenie w sufit. Znowuż z drugiej perspektywy wolałbym zmagać się z tymi wszystkimi kłopotami, żeby poczuć że coś robię ze swoim życiem. Ciągła bezczynność jest bardzo dobijająca. - Skończył mówić zbierając kilka kartek z pod nóg.

- Rozumiem.. Ale jeszcze zdążysz to nadrobić zobaczysz - Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. - Pomóż mi przesunąć to biurko.

Podnieśliśmy oboje drewniany przedmiot i ustawiliśmy bliżej okna, razem z wielkim fotelem czysto z filmów ojca chrzestnego przypominającego​ wielki tron. Horan z maślanymi oczami spojrzał na niego i przeniósł go na mnie. Wiedziałam o co mu chodziło.

- Siadaj.

- Co? - Spytał zdziwiony

- No widzę że chcesz siadaj. 

Wyglądał jak dziecko któremu właśnie wręczono wielkiego lizaka (LOLLY!! sorki...xD) Był na prawdę uroczy. Nie wyglądał na jakiegoś przestępcę, a jednak nim był. Miałam niezmierną ochotę zrobić mu przesłuchanie, ale wiedziałam iż kluczem do sukcesu jest cierpliwość. Musiałam czekać, aż sam otworzy się na tyle bym mogła mu pomóc.
Rozsiadł się kręcąc na wszystkie strony, a ja wpatrywałam się w rozradowanego "chłopca".

- Co jeszcze musimy zrobić?

- To - Wskazałam na stos dokumentów - Przenieść tam - pokazałam na regał w drugim pomieszczeniu.

Niall pośpiesznie wstał i zabrał się za przenoszenie papierów, a ja alfabetycznie układałam je na poszczególnych półkach. Kiedy skończyliśmy usiedliśmy by odpocząć. Ja na moim fotelu za to on na drugim mniej efektownym, lecz równie wygodnym zielonym siedzisku. 
Odetchnęłam głośno jakby wypuszczając z siebie ulgę spowodowaną zakończeniem uciążliwą pracą.

- Teraz nawet wygląda to dość przyzwoicie.. - Powiedziałam zamyślona chyba bardziej do siebie niż do niego. 

Wszelkie śmietki już dawno znalazły swoje miejsce w koszu, karty oraz teczki posegregowane na szafkach nawet zmarniały kwiatek, który znaleźliśmy w magazynku wydawał się bardziej szczęśliwy, jeżeli można uznać że roślinka ma uczucia. 

- Te ściany... - Zaczął chłopak.

- Tak wiem są obrzydliwe. - Skrzywiłam się.

- I co teraz? 

- Coś wymyśle. - Rzuciłam w jego stronę podwijając nogi pod brodę. - Niall? 

- Hmm? - Odezwał się zamyślony.

- Za czym tęsknisz najbardziej? - Przekręciłam głowę opierając ją o oparcie. 

Chwilę zastanawiał się nad słowami, które miał powiedzieć. 

- Myślę że za domem. Za Irlandią. Za rodziną. - Mówił delikatnie tak jakby bał się spłoszyć jakieś niewidoczne duszki. 

- Jak jest w Irlandii? - Drążyłam temat. 

Następny etap terapii. Wracanie do przeszłości.

- Jest inaczej.. W każdym miejscu czujesz się jak w domu. Pamiętam jak zawsze jeździliśmy z tatą i bratem na łowy do tych wielkich lasów. Ojciec uwielbiał czuć ten "zapach" natury jednocześnie zarażając nas swoja pasją. Tam jest łatwiej. Tęsknie za piwem. - Wyznał na co zaśmiałam się.

- Podsunąłeś mi fajny pomysł. 

- Jaki? - Popatrzył na mnie zaciekawiony.

- Zobaczysz. 

Nagle rozbrzmiał drażniący bębenki pisk.

- Co to? - Wstałam.

- Spokojnie to tylko dzwonek.

- Jaki dzwonek?

- Południowa przerwa, wypuszczają nas.

Dopiero zrozumiałam co miał na myśli. Czyli teraz po całym piętrzę chodzi wolno jakieś kilkadziesiąt więźniów. Rzecz jasna pod nadzorem.

- Chyba czas nam się skończył, a ja muszę na obiadek! - Niemal podskoczył.

- Mówiłeś że jedzenie jest tu niedobre.

- Tak, jednak mój żołądek musi dostać dzienną dawkę jedzonka.

Pokręciłam zrezygnowana głową i ponowie skuliłam się na fotelu.

- Smacznego! - Zdążyłam powiedzieć nim opuścił gabinet.

Moje powieki zaczęły się delikatnie przymykać. Nie przespana noc dawała po sobie znaki, cóż nie mogłam dodzwonić się do rodziciela wiedziałam, że siedział w robocie, ale chciałam by mi to jakoś wyjaśnił tymczasem on wolał mnie unikać.
Mój wzrok utkwił w czerwonym przycisku przyczepionym do spodu biurka. Alarm..
To nie tylko w filmach takie rzeczy się stosuje? Chciałam zbadać bardziej urządzenie, jednakże w tym samym czasie usłyszałam znaczące odchrząkniecie. Podniosłam głowę, a moje oczy zderzyły się z czekoladowymi tęczówkami nowego pacjenta. O zgrozo..





HEJ HEJ MIŚKI!! :*

PRZEPRASZAM!! PISZĘ JAK DEBIL SZYBKO NIE ZWAŻAJĄC NA BŁĘDY, ALE WSZYSCY MNIE GONIĄ STOJĄ NADE MNĄ I PILNUJĄ KAŻDEGO MOJEGO RUCHU CO JEST NA PRAWDĘ WNERWIAJĄCE, ALE MNIEJSZA.

CHCIAŁAM DODAĆ WCZEŚNIEJ ALE MAM OGRANICZONY DOSTĘP DO LAPTOPA!

NASTĘPNY ROZDZIAŁ ZACZNĘ PISAĆ JUŻ JUTRO, WIĘC MAM NADZIEJĘ ŻE UDA MI SIĘ GO DODAĆ JUŻ W ŚRODĘ!!

WEJFOWIFHWOIEFHEWO ILE WEJŚĆ!! <3

KOCHAM WAS DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKIE KOMENTARZE!!

NIE ZAPOMINAJCIE ICH ZOSTAWIAĆ BO TO ONE SĄ KLUCZEM DO MOJEJ MOTYWACJI!! ;) 

MAM JESZCZE PYTANKO CZY CHCIAŁYBYŚCIE COŚ TAKIEGO JAK JAKAŚ ZAKŁADKA Z PYTANIAMI NA TEMAT BLOGA, BOHATERÓW ITD? 

PODZIELCIE SIĘ POMYSŁAMI W KOMENTARZACH DZIĘKUJĘ!!!

POZDRAWIAM ZMACHANY MADŻONEZ!!

IDĘ NA ROMANS Z FIZYKĄ NIECH WINIARY BĘDZIE ZE MNĄ ;_____;

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

PRZEPRASZAM WIEM ŻE TEN ROZDZIAŁ POZOSTAWIA WIELE DO ŻYCZENIA :/

PRZYŚPIESZYŁAM TROCHĘ AKCJĘ SWOJĄ DROGĄ MAM NADZIEJĘ ŻE NIE JESTEŚCIE ZŁE >.<
DOBRA TERAZ TO NA SERIO SPADAM BO FIZYKA MNIE WZYWA!! :**

(POPRAWIĘ BŁĘDY I POWTÓRZENIA JUTRO!!)















INFO

JEJ STRASZNIE CHCIAŁABYM WAS PRZEPROSIĆ ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ DZIŚ WIECZOREM :*
WIEM ŻE MIAŁ SIĘ POJAWIĆ WCZEŚNIEJ, ALE MAM MNÓSTWO PROBLEMÓW NA GŁOWIĘ PRZEZ CO NIE POTRAFIĘ ZEBRAĆ W KUPĘ SŁÓW, KTÓRE CHCĘ WYLAĆ NA "PAPIER".
ALE SPOKOJNIE JUŻ SIĘ ZBIERAM :)
ROZDZIAŁ TRZEBA TYLKO DOKOŃCZYĆ.

POZDRAWIAM MADŻONEZIK <3

piątek, 14 lutego 2014

Chapter 1




Stukot obcasów rozniósł się po całym korytarzu zaburzając grobową ciszę, która do tej pory nie pozostawała naruszona. Obskurne ściany z widocznymi zadrapaniami powodowały u mnie kolejne dreszcze zdenerwowania. Gdy dłużej się na nie patrzyło można było stwierdzić ,że w odległej przeszłości musiały być białe, jednak teraz przybrały szary odcień z niewielkimi przejaśnieniami na biały tynk. Cóż chyba nie mogłam zbyt dużo wymagać od takiego miejsca... 

Moje ręce drgały z każdym kolejnym krokiem ,nawet ołówkowa spódnica zaczęła mnie dusić, a dokładnie wyprasowana koszula również wydawała się za wszelką cenę nie pozwolić mi wykonać kolejnego ruchu. Sytuacja wymagała nie nagannego wyglądu. Jak to mówią najważniejsze pierwsze wrażenie prawda? Stanęłam przed wielkimi drzwiami z tabliczką o wielkich inicjałach P. H. 
  Czyli to tu.. Poprawiłam już lekko wygniecioną spódniczkę oraz schowałam niesforny kosmyk włosów za ucho. Podziękowałam sobie w duchu za upięcie ich  w wysokiego koka. Uniknęłam tym sposobem ciągłego poprawiania wystających włosków. Ostatni wdech i wchodzę. Delikatnie zapukałam po czym trochę pewniej chwyciłam za lodowatą klamkę. Drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazał się dość postawny mężczyzna z o dziwo przyjaznym wyrazem twarzy. Jeden plus. 
Moje wyobrażenia raczej przedstawiały starszego mężczyznę przypominającego​ zombie, ale ten nawet był dość młody dawałam mu na oko coś po trzydziestce. Może nie będzie tak źle?        Gestem ręki zaprosił mnie bliżej żebym usiadła na fotelu tuż na przeciw jego dębowego biurka. Kątem oka udało mi się obejrzeć pomieszczenie i na szczęście było w o wiele lepszym stanie niż część budynku którą udało mi się na razie zwiedzić. Nawet znalazłam dwa obrazy, wiszące po prawej stronie mężczyzny. Ściany miały pomarańczowy kolor przez co nadawały trochę życia temu smutnemu otoczeniu. Uścisnęłam dużą dłoń mojego przyszłego pracodawcy i usiadłam na twardym fotelu, który niemal prosił o zejście z niego natrętnie wbijając sprężyny w mój tyłek.       

Założyłam nogę na nogę i splotłam na nich dłonie. Tylko w ten sposób mogłam ukryć drganie ciała. Nie chciałam wyjść na jakiegoś słabeusza. To była moja pierwsza próba podjęcia prawdziwej pracy. Mówiąc prawdziwa mam na myśli stała. Do tej pory łapałam się każdej drobnej roboty od roznoszenia ulotek do mało istotnych prób zostania kelnerką. Tak tylko prób. Nie nadawałam się za grosz do prac wymagających koordynacji i ciągłego pośpiechu. Dlatego nie pozostawałam w nich za długo. Musiałam to również pogodzić ze studiami oraz ciągłą nauką. Przeszłam zbyt wiele by czekać na upragniony zawód. Teraz moja przyszłość była w ręku jednego człowieka. To od niego zależało czy wyjdę stąd jako przegrana ,czy może zacznę nowy etap życia. Zaplanowałam już zbyt wiele by miało to tak od tak runąć. Trzeźwy opanowany umysł tego mi było trzeba..

- Paul Higgins niezmiernie miło mi poznać naszą nową pracownicę. - uśmiechnął się szczerze grzebiąc w miedzy czasie w kupie dokumentów przed jego nosem.

- Rue Lewis. Mi również.

- Będzie to problem jeżeli będę do ciebie mówić Rue? - Spytał nie pewnie.

- Oczywiście że nie.

Szczerze byłam mu wdzięczna. Nigdy nie przepadałam ,gdy ktoś mówił do mnie Per Pani. Żyłam w założeniu ,że jestem za młoda na to miano. Z resztą słowo Pan/Pani miało jakieś wyższe znaczenie do którego ja grona na pewno nie należałam. Chwila ciszy w której on dalej zaciekle szukał czegoś w tym chaosie pozwoliła mi się nieco rozluźnić. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak spięta byłam.

- Bardzo mnie zaskoczyłaś. - Uniósł swój wzrok na mnie.

- Nie rozumiem. - rzekłam niepewnie marszcząc przy tym nos.

- Jesteś pierwszą kobietą, która przekroczyła nasze progi do tego kandydatką na nowego pracownika. Wszyscy jesteśmy tym nieco zszokowani. - odchrząknął, a ja cierpliwie czekałam do czego zmierza. - Nie oszukujmy się... Ta praca ani trochę nie należy do bezpiecznych. W każdej chwili jesteś narażona nie chcemy nie porozumień...

- Wiedziałam na co się pisze. - odpowiedziałam pewnie.

- Praca psychologa do tego w takim więzieniu nie jest zwykłą pracą. Tu liczy się wytrwałość. To że nasz zakład trzyma dość średni poziom oskarżeń więźniów nie oznacza że są oni potulni. Każdy z nich jest nie obliczalny.

Może i miał w zamiarze mnie spławić, ale mnie to kompletnie nie ruszyło. Dobrze wiedziałam z czym wiąże się ta praca. Lubiłam poczuć mały smak adrenaliny choć w tym stopniu.
Niemal wszyscy z moim ojcem na czele odradzali mi tej pracy. Pytali czemu akurat tu?  Odpowiedź była prosta. Zbyt bardzo lubiłam wchodzić w czyjeś życie i pomagać w jego trudnościach. Może to głupie, jednak ja czułam się jak bym prowadziła wiele żyć. Mogłam pomóc komuś w rozwiązaniu problemu. Każdy lubi się wygadać. Ja lubię słuchać. Idealnie. Oczywiście pomimo braku doświadczenia przeszłam wiele szkoleń, a same studia ukończyłam śpiewająco, więc nie miałam wątpliwości, aby ciągnąć tą pasję.. Pasję ludźmi. Ludźmi z historią.

- Proszę mi uwierzyć, że stu procentowo zdaję sobie sprawę z tego gdzie jestem i po co. -Mówiłam dumnie.

- Cóż imponuje mi twoja postawa, lecz mam zastrzeżenia co do twojego braku praktyki. Nie wiem czy mogę cię przyjąć. - Był niezdecydowany co było wymalowane na jego twarzy. Momentalnie oblał mnie zimny pot. Czy to miało znaczyć koniec?

- Dam radę proszę dać mi szansę. Mogę zacząć od zaraz - łapałam się już ostatniej deski ratunku.

- Uparta.. - Prychnął rozbawiony - Cóż zaryzykuje miesiąc próbny potem zobaczymy co ty na to?  - Wykrzywił usta w szerokim uśmiechu.

- Jak najbardziej tak. - odparłam radośnie - To kiedy zaczynam?

Podkręcił głową z niedowierzaniem

- Przyjdź jutro na dziewiątą przekaże komuś ,żeby ci wszystko pokazał. Uzupełnisz drobne papiery i możesz się wykazać. Mam nadzieję że mnie nie zawiedziesz!

Wstałam i pożegnałam się z nowym szefem formalnym podaniem dłoni. Ruszyłam w stronę drzwi jednak zatrzymał mnie zanim opuściłam gabinet.

- Rue na pewno tego chcesz? - zmrużył oczy pokazując drobne zmarszczki w ich kącikach

- Nawet nie wie pan jak bardzo. Do widzenia. - Pomachałam na odchodne.

Stanęłam na korytarzu i wzięłam parę głębszych wdechów. Oparłam się o obskurną płaszczyznę starając opanować drganie serca, którego bicie chyba było słyszalne co najmniej w całym Ironbridge. 
Gdy już byłam zdolna do jakiekolwiek ruchu dałam się ponieść nogą do samego wyjścia. Skinieniem głowy podziękowałam strażnikowi za odprowadzenie ku ogromnej bramie. 
Cały areszt ogrodzony był kilkumetrowym murem w którym rzadko było widać maleńkie okna. Dwie wieże przy wjeździe oraz druty na szczytach nadawały mroczności całemu otoczeniu. Tu nawet drzewa wydawały się ponure. Lecz ani trochę na mnie to otoczenie nie wywierało presji. Jestem dziwna?
Wraz z przekroczeniem granicy muru mój stoicki spokój wyparował jak za pstryknięciem palca. Ściągnęłam wysokie obcasy i na bosaka tanecznym krokiem kroczyłam do domu. Miałam nadzieję ,że moja pensja kiedyś pozwoli mi na kupno własnego auta. Jazda starym pruchnem taty nie uśmiechała mi się zbyt bardzo ,dlatego wybierałam często wycieczkę pieszo lub przejażdżkę autobusem. Sama myśl o prowadzeniu samochodu ojca wywoływała u mnie skrajne emocje do tego wspomnienia z poprzedniego tygodnia ,kiedy to miałam okazję nim parkować na podjeździe i jakimś cudem hamulce "turboszybercuda" przestały działać ,a ja sama zaparkowałam w koszu sąsiadki, która niestety niezbyt mile przyjęła do wiadomości że zgniotłam jej kontener na śmieci... Zostało mi tylko mieć nadzieję że nie jest zbyt pamiętliwa.

Słońce zaczęło coraz bardziej grzać wraz z nadchodzącym południem. Co poczuł też mój żołądek. Od tego całego stresu strasznie zgłodniałam. Przechodnie patrzyli na mnie krzywo. W głębi duszy nie dziwiłam się w końcu szłam na bosaka przez miasteczko z uśmiechem tak szerokim ,iż spokojnie mogłam otrzymać pseudonim pani słoneczko.. Dziwnie by to brzmiało..
Ironbridge tętniło życiem. Tłumy ludzi na straganach szukający odpowiednich składników na  obiad ,małe dzieci wracające ze szkół zajadając się lodami z pobliskiej budki z włoskimi łakociami. 
Nie wspominając o korkach na drogach spowodowanych natłokiem ludzi.
Pomimo ciągłego ruchu nasze miasteczko posiadało pewną magię. Tak magię.. Przez ciągły ruch przewijał się spokój. Dwie odrębne perspektywy ze sobą współgrały..

Cudem doczłapałam na miejsce. Dla stworzenia pozorów osoby zasługującej na pracę założyłam z powrotem uciążliwe buty, które powinny być trochę niższe... Wyprostowałam się i niczym prawdziwa kobieta sukcesu i paradowałam do małej kuchni.

- Wróciłam! - Krzyknęłam nalewając sobie wody.

Nie musiałam długo czekać by w pomieszczeniu znalazł się mój rodziciel.

- Powiedz mi że cie nie zatrudnili! - Zaczął znowu...

- Ciebie też miło widzieć. - Odparłam sarkastycznie na co zmroził mnie wzrokiem. Upiłam łyk zimnego napoju po czym znowu zabrałam głos - Przyjęli mnie! Tak strasznie się cieszę! - Mówiłam oczarowana.

- Ile razy mam ci powtarzać że to nie dla ciebie?

- Co jak co, ale chyba sama wiem co będzie dla mnie dobre. - Odgryzłam się a jego postawa stała się bardziej napięta.

- Wychodzę. Mark chciał żebym wziął jego zmianę. Przemyśl to... - Wyszedł trzaskając drzwiami.

Zawsze tak było. Chciał kierować moim życiem twierdząc "Że chcę bym coś osiągnęła.."
Wcale nie miałam mu tego za złe jak najbardziej to rozumiałam. Niby mogłam już z nim nie mieszkać i wynająć coś bliżej centrum, jednak nadal było mi żal go zostawiać samego. Z jednej strony i tak mało czasu spędzał w domu, a gdy już był to oddawał się swojej pasji czyli zbieraniu monet. Nic fascynującego. Dla mnie, lecz uwielbiałam patrzeć na tą radość jaką mu to sprawiało.
Każda z nich miała tak wielkie znaczenie ,że czasami uświadamiałam sobie że moglibyśmy za ich cenę kupić nowy dom. Oczywiście tata nie dopuszczał tej myśli do siebie. On żył w założeniu ,iż nic nie ma większej ceny niż sentyment jakim je darzył.
Od tej całej wymiany zdań odechciało mi się jeść, jedyne o czym marzyłam to kąpiel i wyluzowanie się przed kolejnym wyzwaniem jakie niosło mi nowe zajęcie. Zrzuciłam z siebie ubrania ,po chwili stając nago w kabinie prysznicowej .Pod wpływem zimnej wody, która wydawała się wrzeć od mojej rozpalonej skóry ,nalałam na dłoń niewielką ilość płynu drażniącego moje nozdrza przesłodzonym zapachem pomarańczy. Kiedy już spłukałam z siebie całą ilość piany ,otuliłam się puchatym ręcznikiem. Z moich włosów kapały kropelki wody, nie miałam najmniejszej ochoty na ich suszenie. Spięłam je w kucyka i założyłam dość skąpa piżamę.
Nie miałam się przed kim krepować i tak byłam sama. Jedynie mój miś z dzieciństwa mógł mieć jakieś uwagi co do darmowego pokazu w ostateczności pająk który i tak buszował gdzieś za szafą.
W pełni wyluzowana przykryłam się kocem leżąc na łóżku i kontynuowałam czytanie książki. Jedna część mnie chciała oblać ze znajomymi sukces, ale druga chciała uniknąć kąśliwych uwag na temat "dziwnej" roboty. Tym sposobem nawet nie zdobyłam się na wysłanie głupiego sms'a. "Będzie jeszcze czas.." - pomyślałam.

Przeskakiwałam ze strony na stronę i nie zauważyłam kiedy usunęłam.

Promienie słoneczne wpadały przez okno bezczelnie wybudzając mnie z beztroskiej krainy snu, w której pragnęłam zostać na zawsze. Jednak miałam zbyt dużo do zrobienia w swoim życiu by sobie pozwolić na sapnie do południa. Leniwie przekręciłam się na lewy bok zakrywając po uszy kołdrą. Głośny jęk desperacji wypłynął z moich z ust, gdy po pokoju rozbrzmiał budzik. Odkopałam pościel i usiadłam na łóżku. Chwilę mi zajęło zanim moje mięśnie zaczęły budzić się do życia. Rannym ptaszkiem nie byłam, a wygrzebywanie się z pod cieplutkiego posłania nie należało do listy czynności, które uwielbiałam. Opuściłam stopy na zimne panele, a dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa na kontakt skóry z zimnym podłożem. Zerknęłam na zegarek leżący na szafce nocnej. Miałam jeszcze półtorej godziny, więc mogłam spokojnie się przygotować na pierwszy dzień w pracy. Niczym skazaniec na ścięcie ruszyłam do łazienki, po porannej toalecie wcisnęłam się w ciemne rurki i dopasowaną lazurową koszulę z niewielkim dekoltem. Do tego założyłam szpilki tym razem niższe niż poprzedniego dnia, by uniknąć odcisków. Włosy rozpuściłam swobodnie pozwalając im opaść na ramiona. Szybkim ruchem nałożyłam delikatny makijaż podkreślając moje oczy. 
Gdy zeszłam do kuchni ojca już nie było. Zastanawiałam się czy rzeczywiście tak długo pracuje czy po prostu nie chcę mnie widzieć. Może to był kolejny powód by wynieść się na swoje śmieci? Z burzliwymi myślami wypiłam w trybie szybkoultrazapie​rdzelającym kawę po czym pobiegłem na przystanek autobusowy znajdujący się jakieś sto metrów od naszego domu. W moim brzuchu toczyła się bitwa. Nie nie byłam głodna wręcz przeciwnie, w tamtym czasie gdybym coś włożyła do ust prawdopodobnie równie szybko znalazłoby się to na podłodze. Nerwy znowu oblegały moje ciało. Musiałam udowodnić że należy mi się ta fucha i bez skazy ogłosić "Dałam radę!". Udowodnić wszystkim w jak wielkim błędzie byli. Usłyszeć gratulacje i przeprosiny za zwątpienie. Tak tego było mi trzeba. Bo w końcu marzenia są na wyciągnięcie ręki... Najwyższy czas zdać się na siebie. Pokazać wartości, które tak długo nie pokazały się światu. Pozostaje pytanie. Czy dam im wyjść na światło dzienne?
 Jedno wiedziałam. Nie poddam się tak łatwo.

Autobus zatrzymał się na moim przystanku. Już nieco spokojniejszym i pewniejszym krokiem stanęłam przed ogromnym murem.
Mój wzrok od razu rzucił się na wielki napis wiszący na wjeździe do ogromnego budynku. "ZAKŁAD KARNY"
 Po małym przesłuchaniu na wejściu. Typu po co, dlaczego tu jestem w końcu mogłam znaleźć się na posesji. 
Siedziałam w prowizorycznej recepcji czekając na kogoś kto miał mnie oprowadzić. Mając na myśli prowizoryczna chodziło mi o wielkie biurko zawalone chyba toną dokumentów, a gdzieś zza sterty tych papierów można było zauważyć starego mężczyznę z gęstą czupryną siwych włosów. Wyglądał na tak znudzonego swoją pracą że każdy najdrobniejszy jego gest mógł być odebrany za ruch godny Oscara. Nie chciałam być nie miła ,ale zamiast siedzieć jak ten kołek mógł zrobić coś z tym bałaganem... Ale nie nic... 
Moja cierpliwość przekraczała już najmożliwsze granice. Ileż można było czekać? Przystępowałam z nogi na nogę albo po prostu gapiłam się bezczynnie w przeciwległą ścianę.
 Nagle do pomieszczenia wpadł młody mężczyzna na moje oko miał nie wiele po dwudziestce. Ubrany w obowiązujący granatowy strój i naszywkami w gwiazdki. Przyjrzałam się plakietce przyszytej do kieszeni. Tomlinson. Hmmm.. Czyli to mój współpracownik. Chłopak z gładko ogoloną twarzą przyglądał mi się z poważnym wyrazem. Niemrawo poprawił rozczochraną fryzurę i podszedł bliżej.

- Ty jesteś Rue Lewis? - Spytał spięty

- Tak to ja ,a ty? - Odparłam wesoło starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco mimo strachu.

- Uciekaj... - Powiedział przestraszony.

- C-co? - Zająknęłam się.

- Uciekaj stąd zanim będzie za późno! - mówił dosadnie przybliżając się do mnie.

Spojrzałam na niego przerażona otwierając buzie ,próbując wydać z siebie głos, lecz zamiast niego pozostawała głucha cisza. Mina bruneta momentalnie zmieniła się nie do poznania. Poważną mimikę zastąpił szeroki wyszczerz, a pokój wypełnił jego chichot.

- Hahahaha n-n-nie hahaha widziałaś swojej miny hahahaha - trzymał się za brzuch

Popatrzyłam na niego z pod byka czekając na wyjaśnienia.

- Uf - odetchnął wycierając łzę z policzka - Sztywniak z ciebie - zarechotał - Louis. Louis Tomlinson. - Podał mi dłoń.

 Uścisnęłam ją, a jego szorstka skóra przyjechała po mojej. Uśmiechnęłam się również pod nosem, ale zaraz przybrałam kamienny nastrój.

- Widzę że pracownicy nie są tu zbyt kompetentni. Mam nadzieję że chociaż więźniowie są inteligentni.

Louis wytrzeszczył zaskoczony oczy i podrapał się zmieszany po głowie.Tym razem ja zachichotałam burząc napiętą atmosferę. Tomlinson zdając sobie sprawę z mojej zemsty dołączył do mnie prowadząc wzdłuż zawiłych korytarzy. Tego dnia przechadzanie się wśród nie zbyt przyjaznej atmosfery nie wpływał tak na mnie jak poprzedniego dnia. W tamtym momencie pewnie szłam tuż za nowo poznanym kolegą i wsłuchiwałam się w jego gadanie na temat przestrzegań panujących na terenie więzienia. Z tego co się udało mi wywnioskować Lou pracował tu już od dwóch lat i był dość wysoko postawionym strażnikiem. Nie wydawał się ani trochę groźny ,wręcz przeciwnie emulował z niego taki rodzaj ciepła oraz bezpieczeństwa. To miło że przyszło mi zacząć pracę w takim towarzystwie ,a nie innym. Zatrzymaliśmy przed wielkimi drzwiami z metalu. Chłopak spojrzał na mnie porozumiewawczo. 

- Czas przejść do głównej atrakcji naszego dnia! - Zaświergotał by rozluźnić widocznie napięcie ,które miało nastać chwilę później.


I tak oto przed moimi oczyma ukazało się serce zakładu karnego. "Dom" skazanych. Ogromna przestrzeń z dwoma piętrami ,na każdym z nich cela koło celi. Kraty odbierające wolność ludziom ,zabierając jakąkolwiek możliwość prywatności. Pod ciągłym okiem kamer ,strażników witamy w ciemnym raju..
Nie pewnie rozejrzałam się w koło badając każdy najdrobniejszy detal. Więźniowie w pomarańczowych niemal oślepiających uniformach patrzyli na mnie zimnym, zagubionym wzrokiem. Idąc wzdłuż nich starałam się wyczytać emocje wymalowane na ich twarzach. Jedni byli zaciekawieni pojawieniem nowej osoby ,drudzy znudzeni udawali kompletnie nie zainteresowanych zaistniałą sytuacją ,lecz zerkali na mnie. Mimo guli w gardle ,która pojawiła się z nie wiadomych powodów wydawałam się nie wzruszona nowym światem ,który właśnie przyszło mi poznawać. Mój towarzysz leniwie kroczył przy moim boku i uśmiechał się pokrzepiająco. Weszliśmy po schodach na drugie piętro ,gdzie także znajdywały się kolejne "klatki",w każdej umieszczono po dwóch więźniów. 

- Hej Lou! - Usłyszałam głos z jednej z nich.

Oboje odwróciliśmy się w stronę dobiegającego głosu. 

- Hej Niall - Odparł wesoło brunet do rozchichotanego blondyna. 

Nie wyglądał na jakiegoś oprawcę ,prędzej porównała bym go do pluszowego misia. Jego przydługie już włosy wpadały mu do oczu kryjąc ich niesamowity jasny blask. Jego współlokator nawet nie zaszczycił nas spojrzeniem bawiąc się gumową piłeczką. Niall - bo tak było mu na imię z tego co zdążyłam załapać - w najlepsze gawędził z Louisem nie zważając na różnice jaka między nimi panowała ,ale i ten drugi nie widział przeciw wskazań na takie zachowanie.

- Kto to? - Wskazał na mnie blondasek. 

- To jest Rue. Nowa pani psycholog. - wyjaśnił mój przewodnik

Uśmiechnęłam się na co odwzajemnił mój gest.

- Ja chcę już na tą wizytę u psychologa. - Zaśmiał się

- Musimy już iść ,do później Niall! - Pomachał mu Lou.

Jak to niedorzecznie brzmiało.. Stróż machający do więźnia? To była dopiero część mojej wędrówki zapoznawczej. Więc ile mnie jeszcze tu czekało? 
Odeszliśmy kawałek w ciszy podczas gdy ja nadal spoglądałam na nowe postacie. Każdy z nich był taki tajemniczy ,utworzył wokół siebie sztuczną osłonkę maskującą każdą najmożliwszą iskierkę uczuć.. Może nie wszyscy? Potrzeba było czasu... Dużo czasu..

- To super dzieciak.. - Westchnął nagle

- Hmm? 

- Mówię o Niallu.

- Ach.. To prawda. Nie mogę uwierzyć ,że taki ktoś tu siedzi. - Mówiłam idąc dalej.

- Sama zobaczysz co jeszcze się tu kryje. - Rzekł zamyślony - To chyba już koniec tej części wycieczki. - Oznajmił stając przy drzwiach wyjściowych

Odwróciłam się w stronę ludzi ,których przyjdzie mi niedługo poznać. Z jednej strony zwarta i gotowa z drugiej zagubiona. Zbyt twardo uderzyłam w tą nową rzeczywistość. Mój wzrok utkwił w ostatniej celi ,a raczej w tęczówkach jej właściciela. Serce zatrzymało się na widok brązowookiego mężczyzny z delikatnym zarostem podkreślającym jego pełne usta. Siedział na łóżku opierając się o ścianę i bacznie mi się przyglądając. 

- K-kim je..

- Liam Payne - Wciął mi się Tomlinson nim skończyłam swą żenującą próbę wykrztuszenia z siebie kilku słów. 

- Wygląda tak...

- Niewinnie? - Prychnął - Nic bardziej mylnego. To morderca Rue. Chodźmy stąd. - Ponaglił mnie.

Oniemiała wykonałam polecanie ,jednak nie potrafiłam ujarzmić ciekawskich oczu ,które samoistnie powędrowały w jego stronę łapiąc ostatnie spojrzenie. Chytry uśmieszek zagościł na jego ustach ,a mrugnięcie oka speszyło mnie doszczętnie zmuszając do szybkiego opuszczenia tego miejsca.


                                                          "Kim ty jesteś....?"





HEJ HEJ I CZOŁEM!!
MADŻONEZIK WITA WAS C:
NO WIĘC MAŁY WSTĘP DO TEGO CO WŁAŚNIE PRZECZYTALIŚCIE..
DOSTAŁAM OLŚNIENIA I NAPISAŁAM FF... 
NIE JESTEM JAKĄŚ PISARKĄ. PO PROSTU LUBIĘ TO ROBIĆ ,A MOJE DOŚWIADCZENIE JEST RÓWNE ZERO :)
NIE LUBIĘ BAWIĆ SIĘ W PROLOGI ,WIĘC OTO MACIE ROZDZIAŁ 1 ,KTÓRY MOŻNA UZNAĆ ZA WPROWADZAJĄCY DO CAŁEJ HISTORII.
STARAŁAM SIĘ W NIM ZAWRZEĆ MNIEJ WIĘCEJ NAJWIĘCEJ JASNYCH INFORMACJI DLA WAS. 

MÓJ TT 
JEŻELI KTOŚ CHCĘ BYĆ INFORMOWANY NIECH NAPISZE MI SWÓJ UNSERNAME W KOM TU POD POSTEM ,A NAJLEPIEJ W ZAKŁADCE..
CÓŻ NIE WIEM CO JESZCZE MOGĘ POWIEDZIEĆ>>>>>>>

W JEDNEJ Z ZAKŁADEK MOŻECIE ZNALEŹĆ ZWIASTUN DO BLOGA

NAJWAŻNIEJSZE!!! PO DOBRNIĘCIU DO KOŃCA PROSIŁABYM O POZOSTAWIENIE PO SOBIE MAŁEJ PAMIĄTKI W POSTACI KOMENTARZA BO BEZ NICH ANI RUSZ HIHI WIĘC DO ZOBACZENIA :)

 WIECIE CO DZISIAJ JEST?
YEEEP WALEDYŃKĄOTYNKI :) 
A TAK SZCZERZE TO ŻYCZĘ WAM UDANYCH WALENTYNEK JA WAS WSZYSTKICH KOCHAM ,WIĘC NA PEWNO NIKT NIE JEST SAM!

TYMCZASEM JA IDĘ SPĘDZAĆ SWOJE WALENTYNKI>>>>>>>>> XD

                                                                                                   



                                                                                                        MADŻONEZIK XX