czwartek, 24 kwietnia 2014

Chapter 9







Patrzę.. Lecz nic nie widzę.
Chcę... Lecz nie mogę.
Pragnę... Choć nie wiem, czego tak na prawdę oczekuje.
Dotykam... Ale nie czuję.
Żyje... Wewnętrznie umierając. 

Cisza która nastała w sali, była tak przyjemna, że sam pragnąłem by nigdy nam jej nie przerywano.
Tylko ja i ona. Jej drobne ciałko przyklejone do mojej klatki piersiowej. Małe dłonie, kreślące koła na moich łopatkach, powodowały szybsze drganie mojego serca. Ciepły oddech, który wypuszczała wprost w moją koszulę szpitalną. Myśl że, czułem jej bliskość. Każdy najmniejszy ruch, każdy najmniejszy gest, wyłapywałem szybciej niż ona zdała sobie sprawę, iż w ogóle go zrobiła. 
Rue. Stałem się ckliwym idiotą.  Wszystko przez ciebie.

Jej głosik odbijał się w mojej głowie, wielkim echem, sprawiając iż nie wiedziałem kim jestem i co tak na prawdę się tu działo. 

- Powinieneś się położyć - Szepnęła, jakby bojąc się mojej reakcji.

Nie chciałem, żeby się bała..

Posłusznie, choć z bólem puściłem ją, po czym przysiadłem na wyleżanym łóżku. 
Dziewczyna skrępowana nie zmieniała pozycji, odkąd się oddaliliśmy. Z uporem maniaka kręciła na palcu uporczywy kosmyk włosów, wpadający jej do oczu. Och pomógłbym jej z tymi włosami..

- Pójdę po pielęgniarkę - Oznajmiła, patrząc na po rozłączane kabelki oraz kroplówkę, leżącą obok szafki nocnej. 

Momentalnie zrobiło mi się... wstyd? Tak chyba to kłucie w boku, obraz smutnej Rue i nienawiść do siebie, można było nazwać wstydem. Spuściłem głowę, unikając wzroku dziewczyny. Chwilę potem wyszła, jednak równie szybko wróciła z pielęgniarką, która odprawiła mi reprymendę, na temat odpinania się od sprzętu lekarskiego. Puszczałem jej uwagi bokiem, skupiając całą uwagę, przy stojącej w kącie dziewczynę. 

- Nie potrzebuję tego - Burknąłem do otyłej kobiety, próbującej przyczepić mnie do woreczka z substancjami odżywczymi.

Spojrzała na mnie karcąco, ale dalej kontynuowała, szarpiąc mnie za rękę. No jasne wbijaj, przecież ja nic kurwa nie czuje! 

- Powiedziałem, że..

- Liam - Odezwała się ostrzegawczo moja terapeutka, dotąd milcząca na uboczu.

Automatycznie przygryzłem język, nie chcąc dłużej naprzykrzać życia tutejszemu personelowi.
Zrobiłem wyjątek. Ona tego chciała. 
Kiedy upierdliwy babsztyl raczył nas opuścić, ponownie nastało to samo milczenie.

- Jak w pracy? - Zacząłem, pragnąc powrócić do normalności.

Usiadła na krześle, przez co po pokoju rozniósł się pisk odsuwanego przedmiotu. Była cicha. Za cicha. Chciałem ją słyszeć.

- Dobrze. Wkroczyłam w nowe etapy terapii, udało mi się odratować moją roślinkę - Pozwoliłem się unieść kącikom ust - Niall pomógł mi ogarnąć nowe papiery, nie jest źle - Zwięźle tłumaczyła.

Niall. Nie znałem go zbyt dobrze. Nie lubiłem go. Swoją niewinnością przyciągał wszystkich. Najpierw owinął wokół paluszka strażników, teraz Rue. Czego on chciał? Podstępna gnida. 
Gdybym tylko mógł..

- Liam? - Przekrzywiła zaciekawiona głowę, wybudzając mnie z transu.

Zerknąłem na moje pobielałe knykcie, od uszczypliwego uścisku na pościeli. Moja krew przez chwilę wydawała się przyśpieszyć swoje tempo, zbyt szybko dostarczając płyn, do moich wszystkich mięśni, dzięki czemu odczuwałem narastającą złość. 

- Coś nie tak? - W jej głosie było słychać, nutkę troski.

Przesunąłem się niemrawo na bok posłania, zostawiając wolne miejsce.

- Połóż się ze mną - Nakazałem 

- Ja..

- Proszę? 

Zakłopotanie, które wymalowało się na jej twarzy znikło, a zastąpiło je zawstydzenie. Wszystko co robiła działało, na mnie dziwnie przyciągająco. Ignorowanie tego przestało wchodzić w grę. Nie umiałem. Choć może po prostu zapominałem o tym.





                                                                #Rue


Jego prośba mnie onieśmielała. Jak niedorzecznie i jak niestosownie musiało to wyglądać z boku, gdy powoli układałam się tuż obok chłopaka. Myśli krążące wokół mnie, nie dawały mi spokoju.
Ciepło bijące od niego, to iż znajduję się jakieś marę centymetrów dalej, to jak miłe to się wydaję.
Zbyt wiele.
Jakiś czas temu bez problemu mogłam go przytulić i zostać w jego objęciach jak najdłużej. W tamtej sytuacji nie zdobyłam się, nawet na kontakt wzrokowy. Żałosne Rue żałosne..
Nie nie patrz na te pełne usta, nie patrz..

- Nadal jestem ważny? - Szepnął, odwracając głowę w moją stronę niemal stykając się z moim nosem.

Pokiwałam twierdząco, przyglądając się uważnie jego łagodnym rysom twarzy. Nigdy przedtem nie miałam okazji, móc przyjrzeć mu się tak z bliska, bez najmniejszego skrepowania.

- Chodź tu.. - Uniósł rąbek kołdry.

Wsunęłam się pod materiał, wyczuwając jeszcze większe napięcie, kiedy nasze nogi ocierały się o siebie. Chłopak bez uprzedzenia przyciągnął mnie, tak że opierałam się bez mała na jego torsie. Miłe uczucie.
 Słyszałam jak jego serce wybija nienaturalny rytm, a zaraz potem zatrzymuje się, by znowu bić w miarowym tempie.
Bałam się cokolwiek powiedzieć. Bałam się. Nie miałam w zamiarze znowu go doprowadzić do szału, więc po prostu milczałam.

- Rue?  - Owinął mocnej rękę wokół mojej tali.

Umieram.

- Tak?

- Chcę zacząć jeszcze raz. - Rzekł twardo

- Jeszcze raz? - Analizowałam sens, tego co właśnie powiedział.

- Terapia. Chcę to kontynuować. Chcę to raz na zawsze skończyć.

Podobało mi się to podejście. Jednak nic nie było tak proste. Gdybym nie posiadała, pewnej ważnej uwagi, zapewne cieszyłabym się jak dziecko, ale nie. Czułam się gorzej. Liam miał depresje. Długo musiałam nad tym siedzieć, stwierdzając wszystkie fakty. Depresja egzogenna. Mogłam się tego spodziewać. Zapoczątkowywane ciężkimi zdarzeniami z przeszłości, widocznie pozostawiają na psychice swoje piętno. Wystarczyło mieć tylko nadzieję, iż nie będę musiała sięgać po przymuszone środki do leczenia. Faszerowanie go lekami, racze nie zdałoby się na wiele. Był uparty, po resztą nie przyznałby się że jest chory.
Byłam głupia, odsuwając od siebie te czynniki, wskazujące na depresje. Brak apetytu, bezsenność, zmiany nastrojów tak to się zaczyna. Potem myśli samobójcze, walka samym sobą, skrajne zawahania emocjonalne, odczucia bycia bezwartościowym. Trzeba być idiotą, by tego nie zauważyć.
Oni są nieświadomi. Idą dalej w tą ciemność, zatracając się całkowicie.
Powoli przyzwyczajają się do swej nieobecności. Przyzwyczajają się do swej obojętności.
Rzadko zdają się na czyjąś pomoc.
I tu była iskierka nadziei. On właśnie jej chciał. Sam z siebie. Pierwszy sukces, lecz meta nadal daleko.

- Dobrze - Przytaknęłam.

- Teraz

- To chyba nie jest dobry pomysł Lia..

- Teraz - Zakończył dosadnie.

Przełknęłam gule, budującą się w moim gardle. Byle nic nie schrzanić. Zrobić to tak, jak  on by tego chciał. Obalać procedury i zacząć prawdziwe działające terapie.
Teraz albo nigdy.

Położyłam dłonie na jego brzuchu, przez co mięśnie napięły się widocznie, co było wyczuwalne pod opuszkami palców. Zadarłam głowę, opierając ją o ramię Payne'a, tak iż mogła badać każdą zmianę malującą się na twarzy bruneta.

- Czemu to zrobiłeś?

Poruszył się niewygodnie.

- Poczułem się sam. Zawsze byłem sam, ale ty wydawałaś się sprawiać, że tak się nie czułem. Miałaś odejść. To ja do tego doprowadziłem.

O nie nie nie obwiniaj się!

- Poniosło mnie i to nie była twoja wina. Czasami lepiej być cicho niż powiedzieć coś nie potrzebnego. Wykazałam się egoizmem, obarczając ciebie swoimi wyrzutami. Przepraszam. - Potarłam instynktownie policzkiem o ramie chłopaka.

- To ja przepraszam. Nazwałem cię... Sama wiesz. Byłem zły.

- Jest już dobrze - Uśmiechnęłam się szczerze, przekonując go do moich słów. - Obiecaj mi.. Nigdy więcej tego nie zrobisz. Kiedy będziesz czuł potrzebę zrobienia sobie krzywdy masz od razu przyjść do mnie.

- Jeśli nigdzie sobie nie pójdziesz, nie będę miał w ogóle takiej potrzeby..

W moim podbrzuszu kolejny raz rozbudziło się życie. Przestań.

- W takim razie mamy umowę. Chcesz kontynuować?

- Mam inny pomysł. - Przygryzł wargę widocznie podekscytowany.

Zmiany nastrojów..

- Więc słucham?

- To ja dziś będę ymm.. psychologiem.

- Och doprawdy? - Uniosłam brew rozbawiona, jego propozycją.

- Tak. A teraz cicho muszę się skupić. - Podniósł się, opierając o poręcz łóżka, przez co wylądowałam na jego piersi. Wcale mi to nie przeszkadzało. Wdrapałam się wyżej, mocnej przytulając do Liama. Przykrył nas całkowicie niby to przypadkiem, zahaczając o mój tyłek. Zignorowałam ten gest i dalej oczekiwałam propozycji, jakiej zaproponował.

Taki piękny.

- Długo jeszcze panie psychologu? - Zachichotałam, widząc skupienie w jakim się obracał.

Uniósł podbródek dumnie, przybierając kamienny nastrój.

- Daj mistrzowi czas.



Stłumiłam śmiech, zakrywając się pościelą. 

- Okej, więc czy posiada pani środki odurzające? Zażywała pani heroinę, alfametylonaftalen, endorfinę? Radzę mówić o wszystkim, gdyż każde słowo może być użyte przeciwko pani. 

- Mistrzu zawody ci się pomyliły - Pokręciłam głowę wychodząc spod nakrycia. 

Księżyc idealnie wpadał przez okno oświetlając nasze sylwetki. Brązowe tęczówki odbijały blask idealnie kontrastując z panującą ciemnością. W tle było słychać nasze spokojne oddechy. Przyjemna cisza. Wystarczała nam tylko nasza obecność i ta bliskość, która zdawała się poniekąd tak intymna. 


- Powiedz mi coś o sobie. Dziwnie jest cały czas ci się zwierzać, nie wiedząc nic o tobie. - Stwierdził.

W sumie nie mogłam. Wprowadzanie własnego życia, do pracy to raczej mało opłacalne przedsięwzięcie. Pacjenci nie mogli zmieniać biegu terapii.. Ale on był kimś więcej niż pacjentem.

- Wychowałam się tutaj. Przez okres studiów siedziałam w Londynie, sporadycznie wpadając w wolnych chwilach do ojca. Ukończyłam szkołę, przez co wróciłam na stare śmieci, wysłałam papiery do paru ośrodków, lecz nikt nie był zainteresowany żółtodziobem bez doświadczenia. Szczerze straciłam wiarę w to, że jeszcze coś znajdę na poziomie moich wymagań. Potem znalazłam zgłoszenie z aresztu i oto jestem - Streściłam.

- Co z twoją mamą? - Zapytał zaciekawiony.

- Umarła - Wymruczałam ledwo dosłyszalnie.

Moje oczy przymykały się powoli, jednak walczyłam z narastającym zmęczeniem. 

- Przepraszam nie powinienem - Odezwał się skruszony. - Tęsknisz za nią prawda?

- Nie - Odpowiedziałam szczerze, nawet nie drgając

- Jak to? - Wyczułam zszokowany głos. 

Otuliłam się bardziej w koło ciała mojej tymczasowej "kanapy", co spotkało się z jego westchnięciem.

- Ciężko jest tęsknić za czymś, czego nigdy się nie zaznało. Może gdybym straciła ją później, coś by mną targało, ale byłam dzieckiem Liam, głupim małym stworzonkiem, nieświadomym tego wszystkiego dookoła.  Teraz nie czuję nic oprócz pustki. To jest tak, jakbyś nie pamiętał  elementu z życia, lecz odczuwał jego brak. Dziwne, ale chyba się z tym pogodziłam. Zawsze wyobrażałam sobie jak musiała wyglądać. Jaki miała głos. Co lubiła robić. Tata spalił wszystkie zdjęcia. Każda rozmowa na jej temat jest szybko zaprzestawana, więc przestałam drążyć.  Nie wiem czy to z rozpaczy.. nie wiem zwykle robił, a dopiero potem myślał. Cały czas ingeruje na mnie, moje decyzje. Chciałabym nareszcie przeciąć tą pępowinę i poczuć jak się żyje. To cholernie męczące. 
Jednak go rozumiem.

- Na prawdę mi przykro. - Zakończył

Przez kolejne godziny leżeliśmy wtuleni w siebie, opowiadając najróżniejsze chwilę z przeszłości. Oczywiście same te szczęśliwe, a biorąc od uwagę nasze nie zbyt miłe chwilę z dzieciństwa szybko się skończyły. Mimo to znajdowaliśmy tematy do rozmowy, które po dłuższym przemyśleniu wydawały się wprost beznadziejne. Bo na przykład kogo obchodzi życie bakterii na kciuku? 
Sęk w tym, że z nim nawet to zdawało się ciekawe.  
Zmienny nastrój był jedyną nam dokuczliwą sprawą, jednakże widziałam jak bardzo starał się utrzymać ciągle ten sam spokojny. 

- Nie lubię Nialla - Wypalił nagle

- Co? Czemu? Jest miły. - Stwierdziłam zadziwiona jego zdaniem o uroczym Irlandczyku.

- No właśnie dlatego - Oburzył się. - Owija wszystkich wokół pętelki.

- Wydaję ci się. Niall jest czysty możesz być spokojny. - Uspokajałam go.

Choć teoria Horana spiskowca była prawdopodobna to brzmiała tak ironicznie, że sama myśl o tym sprawiała, iż miała ochotę wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. 

 - I tak go nie lubię. Zabiera mi cię. - Potarł moje biodro.

Tu cię mam!

- Jesteś zazdrosny? - Zadarłam się do góry, pragnąc ujrzeć te zaróżowiałe policzki, które już dały wyjść na świat. 

Czy ja powiedziałam że Irlandczyk był uroczy? Cofam! Zawstydzony Payne biję go na głowę!
Zażenowany chłopak Zrobił młynka oczami. Jednak w pewien sposób zaczynałam lubić jego zmiany zachowań. Czemu? Dawał w tedy ukazać się tej delikatniejszej i.... Romantycznej stronie, która wydawała się wręcz niedorzeczna. Liam Payne więzień zakładu zamkniętego, będący zazdrosny o jednego z pacjentów swojego psychologa, z którym leżał na łóżku szpitalnym. Czy jest na sali lekarz?         

- Nie lubię tego uczucia - Warknął

- Mów mi jak to odczuwasz?

Musiałam wiedzieć każdy szczegół, zakątków jego toku myślenia.

- Wyczuwam stres, narastający gniew, byłbym gotowy zmiażdżyć mu tą krzywą mordę, chciałabym rozładować to napięcie. Zastąpić czymś innym. - Był na granicach.

Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego co sugerował. Moje kiszki ścisły się na myśl cierpienia chłopaka. Bezsilność, kiedy nie możesz pomóc. Musisz czekać i kierować osobę tak aby sama rozwiązała swój problem.

Byłam zagubiona sama w sobie. Coś dziwnego rozdzierało mnie od środka, kierując wprost w ramiona pacjenta. Nagle zapomniałam o starych marzeniach, a jednym marzeniem stawał się on. Nie poznawałam samej siebie. Jak zaczarowana. Jak roślinka zależna od ruchu jednej osoby. Może i byłam naiwna. Może i oszalałam. Lecz lepiej robić to czego się pragnie, niż ślepo iść w nieznaną stronę prawda?
Co jeśli ta właściwa droga w końcu kiedyś stanie się ślepą uliczką?

- Nie pozwolę ci - Wyszeptałam

- Jestem twoim pacjentem, nic nie możesz. - Powiedział gorzko, zabierając dłonie z mojego ciała.

Zabolało... Poczułam się pusto? Samotnie. Goła. W miejscu jego kończyn zrobiło się niewiarygodnie chłodno.

- Powiedziałam że jesteś ważny - Zawahałam się, nie wiedząc co mogłam więcej rzec.

 Stop. Stop Rue. 
Oparłam się na łokciach, całkowicie oddalając od niego.

- Jak każdy pacjent Rue - Zacisnął usta w linie, przygryzając wnętrze policzków.

- A co jeśli.. jeśli powiedziałabym, że się zakochałam? - Zająknęłam

Otworzył szeroko oczy. Tylko one zdradzały stan w jakim był, jednak już po chwili wrócił do poprzedniego.

- Nie uwierzyłbym.

- Co jeśli zrobię to.

Moje ciało zadrżało, gdy zmniejszyłam ponownie odległość między nami. Położyłam dłoń na jego policzku, zamrugał, lecz nie drgnął.
Przesuwałam się powoli, tak bardzo powoli, bojąc się go przerazić, w każdej możliwej chwili czułam narastającą frustrację. A gdy byliśmy tak blisko, że niemal stykaliśmy się, zamknęłam oczy, zwisając tuż nad nim i dotknęłam ustami jego ust. Połączyło nas jedynie lekkie niczym piórko zetknięcie warg, lecz w tedy przepełnił mnie ogień, jakiego nigdy nie znałam i wiedziałam że potrzebuję więcej. Więcej Liama, potrzebowałam go całego. Wiedziałam, iż nie mogę go zapytać czy on też potrzebuję mnie tak, jak ja jego. Czy pragnie zostawić wyrzuty, obowiązki i postawić na pierwszym miejscu. Jak ja..
Czy zrobi to, jak ostatnimi dniami śniłam po nocach, bacznie odganiając wymarzone obrazy z głowy.
 Zrobił to.
Objął mnie w pasie, przenosząc ponad swoje ciało. Przyciągnął do siebie tak, że czułam jak się stykamy. Nogi splecione z nogami, biodra przeciśnięte do bioder, piersi wznoszące się w jednym rytmie.
Aparatura wydawała częstsze dźwięki, informując o szybkim biciu serca pacjenta, na co uśmiechnęłam się zwycięsko poczuwając sposób w jaki na niego zadziałałam. Przemknęła mi przez głowę nie powaga zaistniałej sytuacji, to że jest nadal osłabiony że...

Zapomniałam kiedy przygryzł moją dolną wargę, przenosząc pocałunki najpierw delikatnie muskając ucho. Później długo, słodko i łagodnie wzdłuż linii szczęki i szyi, na co jęknęłam i odchyliłam głowę. Pociągnął łagodnie za włosy, powracając do ust tym razem pewniej i namiętniej. Zassał wargę, po czym wysunął miękki język tuż za zęby. Otworzyłam szerzej usta, pragnąc wpuścić go głębiej. W końcu nie bałam się pokazać, jak bardzo go chciałam. Z trudem oddawałam coraz to bardziej łapczywe gesty chłopaka, będące tym samym tak spokojne i opanowane. Zjechał dłońmi na moją pupę naciskając kciukami na wnętrze moich ud, przez co wypuściłam głęboko powietrze, naparłam mocno biodrami na jego dolne partie, na co sapnął w moje usta dalej je maltretując swoimi.
To było tak nieporządne, a zarazem tak gorące. Ciepło zgromadzone w podbrzuszu wydawało się we mnie kumulować. Chłopak zsunął ze mnie spodnie, do kolan potem ciągnąć je swoimi stopami aż do moich pięt. Wysunęłam się z nich, po czym z hukiem opadły na ziemię. Powłoka kołdry jeszcze bardziej podkręcała naszą temperaturę.
Na czole brązowookiego osadziło się kilka kropelek potu.

Oderwaliśmy się od siebie, zaczerpując oddechu. Liam poruszył się niespokojnie ocierając nasze krocza o siebie. Wyczułam twardą erekcje chłopaka. Zaplotłam ręce na karku chłopaka podciągając się wyżej na jego ciele. Rozłożyłam nogi po jego bokach  i zaczęłam stymulować okrężne ruchy biodrami. Wbił palce w moje uda wyczuwając widoczną rozkosz, kiedy to ocierałam się o niego, tym samym pozbywając się tej rosnącej potrzeby wyładowania.

- Chrzanić to - Wysyczał przez zęby, obracając nas i wyrywając kolejny raz kabelki oraz pozwalając im upaść na podłogę.

Tym razem to on leżał na górze, przejmując rolę dominanta, za co byłam mu wdzięczna, iż moje doświadczenie i praktyka były dość ubogie. Wolałam dopasowywać się niż przejmować kontrolę.
Mimo że dzieliła nas powłoka ubrań, atmosfera która stworzyliśmy była tak przesiąknięta erotyzmem, że aż sama nie mogłam uwierzyć, co zaczęłam.. Przygryzł skórę na moim obojczyku, zasysając ją mocno. Naznaczył mnie.

Jego usta rozchylały się lekko co jakiś czas, nie mogłam powstrzymać się od cichego jęknięcia, gdy ocieraliśmy się o swoje miejsca intymne. Wydał z siebie gardłowy dźwięk, kiedy zakołysałam biodrami.
Ani na trochę nie spuszczaliśmy ze siebie wzroku, chcąc trwać w pełni, podczas tej chwili.    
Pokój wypełniały tylko nasze ciężkie, przyspieszone oddechy i mlaśnięcia warg podczas pożądanych pocałunków.
Twardość partii dolnych  coraz bardziej na mnie napierała, tym samym doprowadzając mnie do granic.           

Wplotłam palce we włosy Payne'a i uniosłam biodra wychodząc na przeciw jego. Niski jęk rozniósł się po sali, a ciepła substancja rozlała się na materiale jego spodni od piżamy, co odczuwałam dzięki bliskiemu kontaktowi. Schował twarz w zagłębieniu mojej szyi, dalej wykonując mniej sprecyzowane ruchy.
Cmoknął mnie przelotnie w obojczyk, po czym ułożył się obok, wciąż kurczowo trzymając moją talię. Nasze klatki piersiowe unosiły się, w zawrotnym tempie. Miękkie opuszki palców chłopaka, łaskotały moją skórę, gdy jeździł dłonią wzdłuż uda.

Czy my właśnie do cholery uprawialiśmy suchy seks? Niee..  Wspaniała terapia pani psycholog. Brawo. Trzeba umieścić to w aktach.

- W tedy uznałbym, że jesteś na prawdę głupia i nieodpowiedzialna.. - Wymruczał w moje włosy, odpowiadając tym samym na zadane wcześniej pytanie.

Coo?

- Ale... powiedziałbym, że jesteś dla mnie ważna. - Oplótł mnie mocniej ramionami, pozwalając się poczuć pewniej.

Ważna.
Tylko jak głęboka przestrzeń oddzielała słowo zakochanie od ważna?
Czy w ogóle istnieje granica tych dwóch słów?
Czy ja na prawdę coś czułam?

Jestem głupia. 

                  


JEB SIĘ KURWA BLOGERZE. 
JA PIERDOLE OD TYGODNIA STARAM SIĘ TO WRZUCIĆ, ALE NIE PO CO ZWIEŚMY TEJ PIŃDZIE DODAWANIA POSTÓW..
JA PIERDOLE....


OKEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJ
DZIEŃ DOBRY :)
WYCZUWAM ŻE SPIERDOLIŁAM CAŁĄ FABUŁĘ. CHYBA SIĘ WYPALIŁAM I POMYLIŁAM CO DO MOICH KIERUNKÓW ZAINTERESOWAŃ..
PRZEMILCZĘ.
IDĘ OD RAZU PISAĆ NASTĘPNY ROZDZIAŁ. 
PRZEPRASZAM ZA OPÓŹNIENIE, ALE TYM RAZEM NIE BYŁO ZALEŻNE ODE MNIE.

OGÓLNIE TO TAKĄ BEKĘ MAM Z TEGO ROZDZIAŁU, ŻE SZKODA GADAĆ XD

JEST ZJEBANY PO CAŁOŚCI. A TA... SCENA HAHAHAHAHAHAHAH NIC NIC NO CÓŻ. 
NIE CHCIAŁAM NA PRZYWITANIE SEKSU NA ŁÓŻKU... CZAICIE IŚĆ TERAZ DO SZPITALA I ŚWIADOMOŚĆ, ŻE KTOŚ SIĘ TAM RUCHAŁ? TAKIE NIEETYCZNE TROCHĘ. NO ALE WY ZBOCZUCHY CHCIELIŚCIE COŚ INNEGO WIEEEEEM.
MAM NADZIEJĘ ŻE NASTĘPNYM ROZDZIAŁEM NAPRAWIĘ TO JAKOŚ. 

ARRRR MADŻONEZ/ @LOLOUNIA

TAK SWOJĄ DROGĄ TO PRZYGOTUJCIE SIĘ, ŻE BĘDĘ TROCHĘ INACZEJ PISAĆ. W SENSIE INNYM YMMMM SPOSOBEM.. NIE WIEM JAK TO UJĄĆ ZOBACZYCIE.

NO I JAK SZABLON? <3 OLIVIA <3

Czytasz? = Komentujesz

niedziela, 13 kwietnia 2014

Chapter 8

                                                          
                                   


Przewracałam kartki, jakiegoś magazynu, starając się zabić czas. Liam spał, co chwila, wydając jakieś pomruki przez sen. Uśmiechałam się pod nosem, widząc jego spokój. Lekarz, zajmujący się chłopakiem, powiedział, że nic już nie zagraża jego zdrowiu. Potrzeba było mu tylko odpoczynku.
Niepokój kłębił się, gdzieś w moim podbrzuszu, nie pozwalając opuścić tego miejsca. Może jednak ślepo to tłumaczyłam.. Może po prostu chciałam być bliżej niego i sama dopilnować, czy aby na pewno jest tu bezpieczny.
Jeździłam po linijkach kolejnego artykułu, bardziej odbębniając to czytanie, niż z zainteresowaniem zbierać informacje.
Poranne powietrze wpadało przez okno do pokoju, zapach jaśminu przeplatany z paloną gumą drażnił moje nozdrza. Wstałam, odkładając gazetę i podeszłam do otwartego okna. Słońce leniwie, wychylało się zza drzew, jakby chcąc się ukryć przed kolejnym dniem, jaki miał nastać. Kropelki rosy spływały, po szybie drążąc małe korytka i spływając, w dół. Jedna drugą prześcigała, łącząc się z innymi kroplami, jednocześnie przyśpieszając swój spływ oraz ostatecznie wygrywając. Nie mogłam oderwać oczu, od kolejnych strumieni. Relaksowałam się tak niewinnym zjawiskiem, odrywając od rzeczywistości.

- Serio nadal tu siedzisz? - Odezwał się ochrypły głos.

Automatycznie odwróciłam się, do rozmówcy, zapominając o poprzednim zajęciu.
Wróciłam na swoje miejsce, przy łóżku.

- Przeszkadzam? - Spytałam, składając usta w dzióbek, po jednej stronie.

Liam podniósł się odrobinę, tak że znajdował się, w pozycji półleżącej.

- Nie, ale siedzisz tu już prawie dwa dni. Nie jesz. Nie chodzisz do pracy. Nie wiem kiedy ostatnio brałaś kąpiel.. - Wyliczał.

- Po pierwsze siedzę, bo chcę. Po drugie jem. Po trzecie mam wolne... No i czy ty właśnie stwierdziłeś, że śmierdzę? - Przekrzywiłam głowę niezadowolona.

- Poniekąd.. - Rzekł, uśmiechając się głupkowato.

Coś rozlało się, we mnie widząc, po tym wszystkim ten uśmiech.

Chwyciłam rąbek koszulki do spania, zanurzając nos pod materiał.

- Przesadzasz, przecież nie śmierdzę - Prychnęłam.

Chichot chłopaka, rozniósł się po sali. Moje serce chyba się stopiło, ale starałam się ominąć ten fakt, dalej udając naburmuszoną.

- Cóż.... ładna piżama swoją drogą - Starał się zachował spokój, jednak widziałam ten błysk w jego oczach.

Wydawał się inny..

- Dzięki. - Burknęłam, przypominając sobie komentarz Lou.

- Nie serio jest... - Zaciął się.

Zmarszczyłam czoło, czekając na jego dalszą wypowiedź.

- Słodka - Skrzywił się, wypowiadając to słowo, jakby brzydząc się jego znaczenia.

- Słodka? - Powtórzyłam onieśmielona, doborem słownictwa.

- Taa. Słodka. - Zażenowany odwrócił głowę.

Oparłam brodę na dłoni, przyglądając mu się, z ciekawością.

- Więc skoro słodka to dziękuje. - Zakończyłam temat. - Jak się czujesz? - Zagadnęłam

Odwrócił się ponownie, do mnie.

- Dobrze - Odpowiedział obojętnie.

- A tak serio? - Widziałam, iż kłamie. Kąciki oczu bruneta zwęziły się przy mówieniu, a usta mocno zaciskały, przy zamykaniu. Same te drobne znaki, pozwalały mi określić prawdomówność chłopaka.

- Czuję się, jakbym się nie czuł. - Ziewnął

- No to na prawdę wiele wyjaśnia.. - Stęknęłam, pocierając oczy.

- Powinnaś iść do domu. - Stwierdził.

- I chyba tak zrobię - Przeciągnęłam się na fotelu.

Zapięłam szczelniej bluzę, wstając. Podeszłam do drzwi ostatni raz odwracając się, w stronę Payna.

- Przynieś ci coś jutro?

- Nie dzięki, idź już. - Zaśmiał się.

- Okej! - Wyszłam.

Ciężkim krokiem, niemal wyczołgałam się ze szpitala, marząc tylko o ciepłym kąciku, drzemce i kawie. Och tak, tego mi trzeba było.




                                                               #Niall 


Stos podręczników na biurku, oczekiwał mojej uwagi. Semestr dopiero się zaczął, a było tak wiele do zrobienia. W tamtej chwili plułem sobie w twarz, za pójście na tą uczelnie. Z moją kocętracją  bywało różnie, nauka nie była moim konikiem, przynajmniej jej część. Rodzice oczekiwali więcej, niż byłem w stanie im zaoferować, ale byłem posłuszny. Dałem im władzę kierowania mną. W końcu byłem po części na ich utrzymaniu, nie miałem prawa im się przeciwstawiać. Może gdybym umiał sam się utrzymać i miał odpowiednią, stałą pracę rzucił bym to wszystko. Szkołę, to całe posłuszeństwo. Byłbym wolny. Ale byłem chyba głupi.
Zamiast szukania powodów do lenistwa powinienem, wkuwać kolejne regułki zarządzania.

Jęknąłem żałośnie, sięgając po gruby zeszyt, z twardą okładką. Otworzyłem pierwsze strony, starając się, pochłonąć, jak najwięcej informacji, potrzebnych mi do napisania kolejnego testu, jednak nie potrafiłem. Zerkałem co rusz, na białą kopertę wystającą z mojej kurtki, zapomniałem zupełnie o niej.
Ciekawość nie pozwalała mi dalej skupić się na nauce. Zerwałem się rozdrażniony i wziąłem kopertę, od razu otwierając ją oraz wyjmując list.
Co do licha?


"Wiem, że po tym co tu przeczytasz Niall, będziesz miał mieszane uczucia. Jednak najpierw chcę, żebyś mnie zrozumiał. Byłeś.. jesteś mi najbliższą osobą. Zawsze mogłam oczekiwać twojej pomocy, towarzystwa. Wiesz jak to bywa w moim wieku. To skleroza, to bóle stawów...

Nie starzej się chłopcze!! Nigdy..

Wiem, że pewnie się teraz uśmiechasz. Znam cię Niall. Gdyby, było więcej ludzi takich jak ty. Ehh.. Pamiętam, jak jako dziecko podkradałeś mi jabłka, myśląc iż nic nie widzę. To było urocze, widząc twoje kasztanowe włosy - bo, jako dziecko miałeś takie pęknę włoski. Czemu ty je farbujesz. Ta wasza moda.. -  wyślizgujące się spod krzaków i ukradkiem idziesz, po drabinę. To kiedy mnie przepraszałeś za, popsucie roweru. Jako rekompensatę kupiłeś mi porcelanowego słoika. Nadal leży, nad kominkiem wiesz? Cudowne wspomnienia. Od najmłodszych lat, nasze drogi krzyżowały się. Potem już sam pamiętasz jak było..

Niall czuję, że to jest blisko. Nie jestem już tą, pełną wigoru kobietką. Jestem stara. Niespodzianka bum i jestem. Pewnie, gdybyś był teraz obok mnie, powtarzałbyś to co zwykle.. -Pani to mi nadal wygląda na nastolatkę.. to gdzie te ciasteczka? Och Niall.

Na drugiej stronie kartki znajdziesz swój nowy początek kochany. Tobie to się należy. Ja tego nie wykorzystam. Ty masz całe życie, przed sobą, mi już go brak. Ciesz się. Wykorzystaj to dobrze. Pamiętaj, przyjmij to dla mnie. Nie widzę innej osoby, której mogłabym to przekazać. Jesteś tylko ty. Spraw mi przysługę i tę przyjemność. Dziękuje ci."

Zszokowany obróciłem papier i zobaczyłem rządek cyferek. Nie. Co ona robi.

Chwilę, potem biegłem jak opętany, przez ciemne uliczki, wprost do znanego mi domku na przedmieściach. Wiatr podwiewał moją kurtkę do góry, jednocześnie jakby starając się zatrzymać mnie w miejscu. Musiałem to wyjaśnić. Wiedziałem, że czasu było mało.
Z dala zobaczyłem ambulans, stojący na chodniku. Przyśpieszyłem, o ile się dało i  wpadłem do budynku, mijając tłum sąsiadów lub po prostu zwykłych gapiów. Bałem się.


- Co było potem? - Poruszyła się zaciekawiona Rue.

- Starałem się pomóc lekarzom, ale już było po wszystkim. Jedna z sąsiadek znalazła ją, leżącą na podłodze. - Pociągnąłem nosem, starając się odgonić niechciane łzy smutku. Te wspomnienia dawały mi zawsze w kość. Odetchnąłem i kontynuowałem - Nie była chora. Po prostu, tym razem wybiło na nią. Przyszedł ten wiek. Było mi trudno, zapomnieć jej fioletowo-purpurowej twarzy. Okropieństwo.

- Co zrobiłeś z tym pinem?  - Drążyła dalej, dziewczyna niecierpliwie, bujając się na krześle.

- Tydzień biłem się z myślami. Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, w jak trudnej sytuacji mnie postawiła. Przełamałem się. Poszedłem do banku. Szok to było mało powiedziane. Skąd ta staruszka miała tyle forsy. Za cholerę nie wiem. Byłem jeszcze bardziej przerażony. Dała mi calusieńki spadek. Przecież byłem nikim. - Przetarłem czoło, zbierając kropelki potu, które nagromadziły się, nad linią włosów.

 - A co z jej rodziną?

- Mąż zmarł, zaraz przed narodzinami jej syna. Podziwiam ją. Sama wychowywała tego kretyna, a potem kopnął ją w dupę i po prostu ułożył sobie życie. Zapomniał o własnej matce. Popierdolone. - Prychnąłem.

- Rzeczywiście. - Uśmiechnęła się przyjaźnie. - Ale nadal nie rozumiem, co tutaj robisz. Przecież nie ukradłeś jej tej kasy.

- To wiem ja i ona, ale nikt tego nie udowodni. Wprowadziłem się, do tego domu. Zadbałem o niego. Ale pewnego dnia kochany synek, przypomniał sobie o istnieniu mamusi. Nawet nie był na pogrzebie. - Walnąłem pięścią o oparcie krzesła.

- Nie mów mi że.. - Otworzyła szeroko oczy.

- Ta. Podał mnie do sądu. Wyrzucił na zbity pysk. W żadnych papierach nie było zapisane, że jestem prawnym właścicielem i spadkobiercą majątku. A jeżeli nie zostanie to spisane, to wszystko przechodzi na konto rodziny, w tym przypadku dziecka. Miał dobrego adwokata, który udupił mnie tu, więc oto jestem.

- To jest chore. - Pokręciła głową. - Jesteś niewinny! - Wyrzuciła dłonie w dezaprobacie.

- Bingo. Tylko, że nie mam świadków, a moje zdanie się nic nie liczy.

- A ten list?

- Uznali go za mało wiarygodny dowód.

- Cholera. - Wbiła się w fotel, z miną małego naburmuszonego dziecka.

Swoją drogą zabawnie wyglądała.

- Ej no spokojnie. Pogodziłem się z tym. Kiedyś mnie wypuszczą. Może nawet za rok. Przeżyje. - Starałem się uspokoić jej nerwy, choć może bardziej wolałem udobruchać siebie.

- Jakie spokojnie?! Niall siedzisz w tym gównie bezpodstawnie! - Wstała energicznie.

- Rue opanuj się.

Fuknęła i  z powrotem, wróciła do poprzedniej pozycji.

- Co zrobiłeś z tą kasą?

- Oddałem rodzicom ich część, jako odpłatę za moje wyżeranie, inne dałem na cele dobroczynne, trochę na remont domu. Większa połowa została nienaruszona.

- Ja pierdole. - Zamknęła oczy i zaczęła odliczać do dziesięciu.

- Jej ty umiesz przeklinać - Zaśmiałem się.

- Ta praca mnie niszczy - Potarła skronie. - I nie mów tego, co chciałeś powiedzieć!

Zachichotałem donośnie. Zbyt dobrze mnie znała. Kto by pomyślał. Kiedy już uspokoiłem, swój nadmiar euforii z organizmu - o ile się dało go pozbyć - wypuściłem głośno powietrze, ocierając łzy rozbawienia. Widok wyprowadzonej Rue z równowagi, to chyba mój ulubiony widok. To było w ogóle możliwe?

- Zabiję chuja - Burknęła pod nosem, krzyżując ręce na piersi.

Nie mogłem się dłużej powstrzymać i kolejny, raz wybuchłem niekontrolowanym śmiechem, a już zaraz i dziewczyna dołączyła do mnie, dając ulecieć nerwom na bok.


                                                                

                                                                 # Rue
 

Przekładałam kolejne sterty papierów, z segregatorów na ich odpowiednie miejsce. Dzień przebiegł mi na prawdę dobrze. W końcu się wyspałam, po zarwanych nocach przy Liamie. Czułam się nieco pewniej i nareszcie na miejscu. Ostatecznie poinformowałam Paula, o odwołaniu wymówienia, co niezmiernie go ucieszyło. Gdzieś tam we mnie, obudził się nowy napęd do działania. Wiedziałam czego chcę. Nareszcie. Ta ciągła niepewność i rozdrażnienie, rozkładały mnie doszczętnie. Teraz moim największym zmartwieniem, był niewinny Niall oraz Payne, leżący na łóżku szpitalnym. Cały areszt, był poruszony sytuacją z samo okaleczającym się chłopakiem. Tu wieści szybko się rozchodziły. Obawiałam się, że wiedza tylu osób może źle wpłynąć na Liama. Dotąd mieli go za twardziela, mógł się stać celem ich zabaw. Zdawałam sobie sprawę z tego, iż nic z tego by sobie nie zrobił, ale mógł im się gorzko odpłacić, a to nie wpłynęło by dobrze na jego sytuację.
Ustawiłam ostatnią teczkę na półce i wyszłam z magazynku. Moja dzisiejsza praca dobiegała końca.
 Plany na wieczór? Bardzo ujmujące spotkanie w sali numer jedenaście, piętro B,  z przystojnym mężczyzną i jego kroplówką. Romantyczne jak cholera. Nie to żebym chciała, żeby to była jakaś randka. Ja po prostu się martwiłam i opiekowałam pacjentem. Tak.

Przewiesiłam przez ramię torbę, szykując się już do wyjścia. Wyciągnęłam rękę, by zaraz potem umieścić ją na klamce, lecz ktoś przyspieszył moje działanie, prawię miażdżąc mnie powłoką drzwi.

- Rue!

Odskoczyłam, próbując uniknąć uderzenia.

- Lou dzięki, właśnie zabiłbyś mnie drzwiami. - Skarciłam chłopaka.

- Przepraszam? - Przygryzł wargę skołowany.

Wszedł do środka, ubrany w luźne rurki, zwykły czarny podkoszulek i kurtkę ze skóry.
Włosy lekko opadały na jego czoło, delikatnie zakrywając szarawy odcień oczu. Cóż takie wydanie Tomlinsona, wyglądało oszałamiająco. Sam widok sprawił, iż musiałam otrząsnąć się i oderwać wzrok od zgrabnych nóg chłopaka. Tak Rue patrz się na nogi faceta. Gratuluje.

- Właśnie wychodziłam - Przerwałam, narastającą ciszę.

- Wiem - Podniósł się na palcach, odrywając pięty od podłogi i kilka razy powtarzając ten ruch, sprawiając wrażenie zdenerwowanego. - Zabieram cię na kawę. Oczywiście jeżeli chcesz. Bo możesz nie chcieć. Nie chcę  nalegać. Możesz mieć plany. Mogłem coś ci pokrzyżować. Możesz się nie zgodzić. To tak z zaskoczenia. Mogłem wcześniej powiedzieć. To głupie z mojej strony. Powinienem wcześniej zapytać. Cholera - Podrapał się zmieszany po głowie, jednocześnie spuszczając wzrok na stopy. - Wiem wiem już idę..

- Louis jeszcze nic nie powiedziałam - Oznajmiłam rozbawiona, niecodziennym zachowaniem chłopaka.

Uniósł głowę i zawstydzony już do granic możliwości, czekał na moją odpowiedź.

Niby miałam iść do szpitala, ale przecież nie grzecznie byłoby odmówić. Jeden dzień to nic. Jeden dzień bez spotkania. Przeżyje. Dam mu odpocząć prawda?

- To gdzie jedziemy?

- Niespodzianka - Odpowiedział nieco pewniej, zalotnie puszczając do mnie oczko.

Cóż.. Mając na myśli "gdzie jedziemy?" sugerowałam raczej... Pojazd z czterema kołami, okrągłą kierownicę, wygodne siedzenia no i ogólnie raczej przypominałoby to bezpieczny klocek. Ale nie miałam na myśli motoru! Wcale się nie bałam. Ja się cholernie bałam!

- Powiedz, że robisz sobie jaja - Zesztywniałam, widząc czarny ścigacz.

- Nie. Boisz się?

- Co ty.. - Zaprzeczyłam.

Zbliżyliśmy się do dwuśladowca. Louis podał mi kask i pomógł wcisnąć na głowę. Tak wcisnąć, bo moja kopuła była dość niewymiarowa i zazwyczaj miała problem z przeciśnięciem się, przez cokolwiek. Kiedy już byliśmy gotowi do jazdy, wsiedliśmy na motor. Od razu kurczowo złapałam się nieświadomie, tali chłopaka.

- Ej spokojnie - Starał się mnie od stresować.

- Zamknij się i jedźmy. - Zamknęłam oczy, mocniej obejmując bruneta. Poczułam jak klatka piersiowa zawibrowała, zapewne od chichotu, którego nie byłam w stanie usłyszeć, bo to coś strasznie hałasuje!

Wolałam nie patrzeć, na cała tą przejażdżkę. Obawiałam się, tej prędkości. Nie mój świat.
 Śliski materiał kurtki Tomlinsona, sprawiał że moje palce cały czas ślizgały się po jego ciele. Trochę niezręczna sytuacja, ale wolałam to niż jechanie bez trzymanki na tym potworze.
Podmuch wiatru muskał moją skórę, powodując kolejne dreszcze. Szum rozdzierający moje bębenki, nie pozwalał mi na skupienie. Co chwilę przełykałam ślinę, chcąc "odblokować" zatkane uczy, likwidując niekomfortowe uczucie.  Jak można było brać przyjemności, z takiego czegoś? Okropne doświadczenie.
Stopniowo, zaczęliśmy zwalniać, aż w końcu stanęliśmy. Dzięki ci Boże!

- Ok stoimy, możesz otworzyć oczy Rue - Zawołał

- Nie dzięki, daj mi sekundę.

- Czego ty się boisz?

- To jest straszne! 

Puściłam się kierowcy, próbując w tym samym czasie zsiąść.  Moje nogi były odrętwiałe, a nie przyjemne mrowienie w okolicach ud, ograniczało moje kolejne kroki. Podałam kask Lou i spojrzałam na kawiarenkę.

- To tu. Chodź. - Poprowadził mnie do wejścia.

Jak na dżentelmena przystało, otworzył mi drzwi. Usiedliśmy przy jednym ze stolików.
Było pusto, tylko jakaś para w kącie popijała lampkę wina, wciąż zapatrzona w siebie, nie widziała niczego więcej. Cała kawiarnia utrzymana odcieniach, czerni i brązu. Skórzane kanapy dodawały swojskiego klimatu, nad każdym ze stolików wisiał lampion znakomicie komponujący z całością.
Zamówiliśmy gorącą czekoladę i sernik. Wyglądało to pięknie, ale obawiałam się ile zejdzie mi zrzucenie, tylu słodkości na raz... Chrzanić to.
Przeczuwałam, że nasze rozmowy będą się opierać na pracy, w końcu tym żyjemy. Jednak zostałam pozytywnie zaskoczona. Louis to wspaniały materiał na przyjaciela. Z dnia na dzień coraz bardziej mi to udowadniał, martwiłam się tylko oto jak on to postrzega.
Sernik wyparował z naszych talerzy, lecz my nie zamierzaliśmy na tym skończyc naszego spotkania. Tomlinson zamówił kolejną dawkę cukru. Nasze opowiadanie odnośnie życia towarzyskiego nie miały końca. Brunet sypał żartami z rękawa, przez co o mało nie poplułam go napojem. Dobrze, iż w miarę szybko zakryłam usta ręką, nie pozwalając jej zawartości wybuchnąć na rozchichotanego współpracownika. 

- Zaskocz mnie 

- Hmmm.. Raz, gdy nasz pan od nauk ścisłych, doniósł dyrektorowi o naszych wagarach, całą klasą podnieśliśmy jego auto i postawiliśmy między drzewami. - Wzięłam łyka brunatnej substancji. 

- Coo? - Złapał się za boki. - Kim ty jesteś? Nie wierzę. Co on na to? 

Oparłam się o krzesło, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję dla mojego brzucha, który w każdej chwili mógł wybuchnąć. 

- Cóż.. Przez dobre godziny stał przy samochodzie i wyklął nas do wszystkich bogów.

- Chciałbym to zobaczyć 

Na dworze było już ciemno. Spojrzałam porozumiewawczo na Lou.
Wstał automatycznie i poszedł zapłacić za nasze zamówienia. Grzecznie poczekałam na niego, po czym oboje ruszyliśmy do wyjścia. Tym razem mniej nerwowo przejechaliśmy drogę. 
Szybko się rozstaliśmy, choć miałam wrażenie że Louis chciał je przedłużyć, ale może to było to tylko złudzenie. Głupia wyobraźnia i instynkt psychologa. 





                                                                  #Liam


Czemu nie przyszła? Nie chciała? Zapomniała? Może odeszła? Może mnie okłamała?
Dałem się jej wrobić. Pierdolony świat. Pierdolona Rue. Nienawidzę jej. Nienawidzę.
Chcę o niej zapomnieć. Chcę jej nie znać. Chciałbym być sam. Byłem naiwny, wyobrażając Bóg wie sobie co. Że ktoś chciałby pomóc mordercy pf. Zwykłemu dupkowi. Biedny chuj z pierdolonymi myślami. Kim jestem? Niczym. Chcę zniknąć. Przestać być problemem. To tak wiele?
Cały wieczór czekałem tylko na moment, kiedy do mnie przyjdzie. Nie potrzebnie. Nie spałem, bo myślałem że to może głupi żart. Obiecała. Ranek minął. Zaraz popołudnie. Nadal jej nie ma.
Zwykła dziwka. Chcę żeby nie wracała.

Pikanie maszyny przyśpieszyło. Wkurwiający dźwięk. Usiadłem, odłączając te kable. Pisk rozniósł się po pomieszczeniu.
Drzwi otworzyły się. W progu stanęła uśmiechnięta dziewczyna, jednak widząc mój stan od razu, wyraz jej twarzy zmienił się. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do mnie powoli.

- Liam co ty robisz? - Spytała przerażona, widząc odczepiony sprzęt i kroplówkę.

- Nie przyszłaś - Warknąłem

- Przepraszam - Mówiła łagodnie - Nie chciałam zrobić przykrości Louisowi - Wyjaśniła stojąc tuż na przeciw mnie.

Wstałem, stykając się prawie z jej ciałem. Oddychałem ciężko. Złość płynęła w moich żyłach, niemal wysadzając je w powietrze. Zły na nią. Na wszystko. Najbardziej na Louisa. Jebany chuj.

- Wolałaś być z nim niż ze mną? W sumie kim ja jestem. - Burknąłem, patrząc jej głęboko w oczy.

Tak bardzo powstrzymywałem się, żeby nią nie potrząsnąć.

- Nie mów tak.

- A masz inne wyjaśnienie. Jestem nikim! Nigdy nie będę ważny! Nie chcę już twojej litości! Rozumiesz nie chcę! Odejdź i zostaw mnie samego.

- Lia...

- Zamknij się! Myślałem... myślałem... Nie ważne co myślałem. Ważne, że zrozumiałem twoją troskę. Kiedyś to sobie ułożę. Sam! - Wrzeszczałem.

Złapała moje policzki w dłonie i zaczęła je pocierać kciukiem.

- Shhh

- Proszę odejdź - Zaskomlałem.

- Nigdzie nie idę.

- Mówiłem ci już jestem..

- Dla mnie ważny - Dokończyła przytulając się do mojego torsu.

Oszołomiony jej słowami zamilkłem. Byłem ważny. Ważny dla niej. Ważny.
Uniosłem dłoń i pogładziłem jej włosy. Ważny. Chciałem jej. Ważny. Przychyliłem się i złożyłem subtelny pocałunek na jej głowie. Ważny. Zapach wanilii rozszedł się po moich nozdrzach. Ważny. Jej zapach. Ważny.

- Powtórz to - Szepnąłem dalej ją przytulając.

- Jesteś dla mnie ważny Liam. - Powiedziała, gładząc moje plecy.


             "Widzisz ją gdy zamykasz oczy... Może pewnego dnia zrozumiesz dlaczego..."





                 






OKEJ... MUSZĘ SIĘ POCHWALIĆ, ŻE LUBIĘ PERSPEKTYWĘ LIAMA. DO JEST DOPIERO CZĘŚĆ "NAGRODY" NASTĘPNY ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ MAX DO ŚRODY. WIĘCEJ NIC NIE MÓWIĘ. OD TERAZ ZACZYNA SIĘ ROZDZIAŁ, KTÓRY ZACZYNA MOJĄ ULUBIONĄ CZĘŚĆ WIĘC DO ZOBACZENIA NIE ROZPISUJĘ SIĘ. 
WIDZIMY SIĘ JUŻ ZA NIEDŁUGO. BEZ OPÓŹNIEŃ ANI NIC. PISZCIE KOMENTARZE CO MYŚLICIE O TYM WSZYTSKIM NO I KTÓRA PERSPEKTYWA WAM NAJBARDZIEJ PRZYPADA DO GUSTU? WYJAŚNIAM AKCJĘ Z NIALLEM :) 
IM WIĘCEJ KOMENTARZY TYM DŁUŻSZE ROZDZIAŁY I WIĘKSZA MOTYWACJA WIĘC LICZĘ NA WAS. DZIĘKUJE!! MIELIŚMY ŚWIĘTOWAĆ 5 TYŚ JEST JUŻ 6 XD

SPADAM DO NAUKI POWODZENIA!!
MADŻONEZ/ @LOLOUNIA 
KOCHAM WAS! <3

P.S NIE SPRAWDZAŁAM BŁĘDÓW NIC! WIĘC WIADOMO.


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Chapter 7



                   


PRZECZYTAJ NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!!


Stanęłam przed drzwiami, z którymi miałam niedawno pierwsze spotkanie.
Korytarz dalej wyglądał odpychająco, lecz czułam tak wielką więź z tym kawałkiem świata.
Coś, jakby wyssało część mnie i wlepiło w życie tego miejsca..
Wcale nie chciałam tego kończyć.
Ja nawet na dobrą sprawę nie zaczęłam.
Moje palce kurczowo zaciskały papier z wymową. Prowadziłam wewnętrzną walkę, ze sobą, próbując podjąć właściwą decyzję. Zostać i udawać, że nic się nie stało? Uciec, zostawiając wszystko za sobą? Czyste tchórzostwo.
Siedziałam ponad cztery godziny w biurze, patrząc w głupi dokument. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, iż nic mi to nie da przyczłapałam, aż tu.

Czasami wyobrażamy sobie zbyt wiele. Karmimy świadomość niestworzonymi historiami, lecz gdy nachodzi punkt kulminacyjny, ktoś oblewa nas kubłem zimnej wody, wybudzając z błogiego snu zwanym wyobraźnią. Zrozpaczeni rzeczywistym obrazem, pragniemy ulgi, z każdym dniem zatruwamy się powietrzem, które ratuję nas, jednocześnie dusząc gorzkim smakiem porażki.
Nie musi tak być.

Strzepnęłam niewidzialny kurz z ramienia, po czym ciężkim ruchem przycisnęłam klamkę.
Zamek cicho skrzypnął pod naciskiem, zaraz potem otwierając się na oścież. Niczym cień wpełzłam do środka, siadając na fotelu. Paul jak zwykle ze stosem papierów przed nosem, przeglądał nowe formularze. Zastanawiałam się co mogło być tam napisane? Nie przesadzajmy kartoteki to raczej pryszcz, przy tym.
Zadrżałam kiedy uniósł na mnie wzrok i odłożył pióro.

- Witam Rue. Coś się stało ? - Zapytał formalnie.

- Nie.. to znaczy tak. - Zająknęłam się, podając wymówienie.

Niepewnie chwycił go w swoje dłonie. Zmarszczył czoło, czytając tekst. Moje ciało coraz bardziej się spinało, uwięziłam wargę między zębami, przygryzając co chwilę jej kąciki.
Spodziewałam się jakiegoś wybuchu, wyrzucenia przez okno czy coś..
Masy pytań w celu wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Układałam w głowię, najróżniejsze ciemne scenariusze. Najgorszy wydawałby się ten, kiedy przypinał mnie do tarczy i rzucał rzutkami..
O czym ja do cholery myślałam?
Potrząsnęłam głową, wybudzając się z otępienia. Kto by pomyślał, że nawet najzwyklejsza rozmowa może stać się nie lada wyzwaniem. Niby nic..

- Podwyższam ci wypłatę dwukrotnie - Złożył ręce na klatce piersiowej, patrząc na mnie wyczekująco.

- Coo? - Wybuchłam niezbyt taktownie, mentalnie bijąc się w czoło.

Miałabym większą sumę na mieszkanie. Może zostałoby na samochód..

- Podwyższam. Nie mogę stracić tak wspaniałego psychologa. Pracujesz u nas jakiś czas, a więźniowie są na prawdę zadowoleni, zresztą ja też. Nie mogę cię stracić. Nie znajdę na twoje miejsce nikogo, przez najbliższe pół roku. Zostawienie zakładu bez terapeuty jest niemożliwe. Po resztą pragnę ci przypomnieć, że twoja umowa kończy się dopiero za tydzień. - Uśmiechnął się triumfalnie, wiedząc iż nie mam już szans.

Mocniej zacisnęłam wargę.
Dzięki stary pomogłeś mi..

- Mam prawo do wymówienia, przepracowałam czterdzieści siedem godzin. - Ratowałam się.

- Tak owszem, ale pod jednym warunkiem. - Oparł się o fotel. - Musisz wyjaśnić szczegółowo powód wymówienia. Więc dlaczego? - Odkaszlnął.

 Nie potrafię trzymać języka za zębami. Pocałowałam więźnia. Z własnej woli. Podobało mi się.
Powinien mnie pan wyrzucić na zbity pysk. Zjadłam o jednego pączka więcej, niż jest przydziela się na porę lanchu. Jestem kryminalistką oh..

- Nic. - To się nagadałam..

- Wiesz..to nie ma sensu. Ktoś zaproponował ci pracę? Przebiję jego cenę. - Jego pewność i zawziętość, wcale mi nie ułatwiała tego wszystkiego..

- Nie ma takiej potrzeby. Nie mam żadnej propozycji.

- To powiedz. - Powiedział dosadnie przez co zadrżałam.

Milczałam.

Tchórz..

- Rue? - Wstał, podchodząc bliżej. - Ktoś cię skrzywdził? - Spytał troskliwie.

 - Nie nie nie w tym rzecz. - Zaprzeczyłam.

- To w czym? - Oparł się o biurko, starannie, wyłapując moje gesty.

To ja miałam być psychologiem.

- Nieważne.

- Jesteś pewna? - Zmarszczył brwi.

- Tak. - Podniosłam się.

- Przemyśl to, na prawdę mi zależy. Weź sobie jutro wolne, poukładaj to sobie i wróć.

- Dziękuje - Rzekłam cicho, po czym szybko wyszłam z pomieszczenia.

Kiedy zamknęłam drzwi, odetchnęłam ciężko waląc pięścią o ścianę.
Wcale nie ułatwiłam sprawy. Skopałam ją po całości.


***

Wyskoczyłam pod prysznic, przekraczając kurek na najgorętszy stopień. Moje mięśnie były obolałe, a klatka piersiowa naciskała mnie w poczuciu winy. Teraz wiedziałam, jak czuli się oszuści. Cholernie źle. Tyle powiem.

 Skóra zaczerwieniła się od wysokiej temperatury wody. Kropelki leniwie spływały po mnie,dając całkowite odprężenie. Kiedy opuściłam kabinę owinęłam się puchatym ręcznikiem. Założyłam piżamę, po czym wgramoliłam się pod kołdrę. Czułam się taka zmęczona. Pierwszy raz od dłuższego czasu oczy same zamykały mi się, a przymkniecie ich dawało mi ulgę.     
Zapach bzu wpadał przez uchylone okno, uspokajając moje zmysły. Lekki wiaterek unosił firankę, co rusz odsłaniając widok z okna. Z pół przymkniętymi oczyma przeglądałam się księżycowi. Nie wiadomo nawet kiedy odpłynęłam, wtulając się w poduszkę, pragnąc jedynie lepszego dnia..



Dźwięk znanej mi melodyjki roznosił się po pokoju, drażniąc moje uszy i wybudzając z błogiego snu. Ciemność nie pozwalała mi dostrzec niczego oprócz, świecącego się wyświetlacza komórki, z nieznanym numerem. Bezsilnie zakryłam poduszką twarz, chcąc zignorować natręta. Ktoś wybrał sobie marną porę na żarty. Dzwonek ucichł, z ulgą odetchnęłam, przygotowując się do powrotu snu. Jednak nie było mi to dane, gdyż komórka znowu zaczęła wyć, wibrując na szafce nocnej.
Ociężale wysunęłam dłoń spod ciepłej warstwy kołdry, chcąc jak najmniej wpuścić chłodu pod nakrycie. Chwyciłam przedmiot i podsunęłam do ucha. 

- Haloo? - Mój głos ledwo dosłyszalnie, wydobył się z ust.

- Rue! 

Znajomy głos rozbrzmiał w słuchawce. Nie wiadomo dlaczego oblała mnie fala irytacji, przepełniona złością, z powodu tak wczesnej pobudki. Bo kto dzwoni o trzeciej nad ranem, do ludzi? Ach no tak.. Louis Tomlinson. Skoro dzwonił chyba musiał mieć, coś ważnego do przekazania. Oby. Inaczej obiecywałam sobie w duchu, że znajdę w tym zakichanym więzieniu takie coś jak krzesło elektryczne, przypnę go i przedstawię porażenie piątego stopnia.

- Błagam Lou powiedz, że to coś ważnego, bo budzenie mnie w nocy nie jest najlepszym wyborem  śmierć uwierz.. - Stęknęłam, zawijając się, w kłębek. 

- To jest poważne - Mówił w szoku.

Szok? Stop! 
Momentalnie podniosłam się, siadając na łóżku. Wszelkie oznaki zmęczenia wyparowały, jak za pstryknięciem palca. Moje oczy, które chwilę temu nie potrafiły same się otworzyć, wtedy zdumione oczekiwały wyjaśnień.

- Chodzi o Liama. - Wykrztusił. - Jesteśmy w szpitalu.

- Coo? - Wstałam na proste nogi, niecierpliwie chodząc po pokoju. 

- Jesteśmy w szpitalu - kontynuował Louis. - Na oddziale intensywnej opieki medycznej.

Strach przeczołgał się w dół  mojego gardła i ulokował się gdzieś w  klatce piersiowej, obciążając i blokując dopływ powietrza, tak że nie mogłam wykonać żadnej czynności oprócz drżenia i czekania, aż płuca przypomną sobie, jak się pracuje.

- Rue? Rue, jesteś tam nadal?

- Co się stało? - Wydusiłam z siebie, nadal nie mogąc ustabilizować drgania serca, które niemal wyrywało się z mojego wnętrza.

- Cóż, powiedzmy, że trochę się myliłaś, gdy mówiłaś, że “wszystko z nim okej” - powiedział ostro . - Myślę, że powinnaś tu przyjść. To taka rzecz, o której nie gada się przez telefon. - słyszałam, jak Tomlinson odsuwa telefon od swojego ucha, chcąc się rozłączyć.

- Czekaj! - wykrzyknęłam desperacko - Jak… jak bardzo źle jest?

Po krótkiej ciszy powiedział niechętnie

 - Żyje.


Rozłączył się.

Wryta w ziemię, układałam od nowa każde słowo wypowiedziane przez chłopaka. Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co właśnie mi powiedział, pędem rzuciłam się na drzwi po drodze, biorąc dresową bluzę i kluczki do auta ojca. 

Jak szalona, łamiąc wszystkie dozwolone przepisy ruchu drogowego, jechałam przez miasteczko.
Dzięki Bogu nikt o tak późnej porze, nie wybierał się na przejażdżki samochodem, więc droga była wolna, a wszelkie wypadki, które mogłam wywołać tym bardziej zostały odsunięte na bok. 
Kurczowo zaciskałam kierownicę, starając się wyładować rosnący stres na przedmiocie.
Przyciskałam pedał gazu do granic możliwości, chcąc jak najprędzej znaleźć się przy Liamie.
Nigdy nie odczuwałam takiego strachu. Nigdy się nie bałam.  Trzymałam nerwy na wodzy, szczelnie ochraniając ją przed kontaktem z ludźmi. Chcąc uniknąć przykrych sytuacji, bądź braku kontroli ciała, jak miałam w zwyczaju.
W ostatnim okresie, zbyt często dawałam się ponosić emocją. Przejmowały nade mną kontrolę, a dotychczasowy spokój, który towarzyszył mi na każdym kroku umykał bokiem, odsłaniając nowe strony mojej osoby. Nie lubiłam tego stanu. Potrzeba było mi stanowczości oraz stalowych nerwów.
Pisk opon roznosił się po pustych ulicach, przy każdym zakręcie, kiedy to pojazd niemal wpadał w poślizg, gdy starałam się jak najszybciej pokonać określony dystans, dzielący mnie od celu. Pomimo lat ten żynch nieźle się sprawował. Byle hamulce mnie nie zawiodły, bo leżenie obok Liama w szpitalu nie było, w moim najmniejszym zamiarze. Dostrzegłam budynek szpitalu i nawet, nie zwracając uwagi na to gdzie stanęłam, zaparkowałam  na pierwszym lepszym miejscu. Z hukiem zamknęłam drzwi, szybko przebierając nogami wprost do środka. Cóż prawdziwy maratończyk, mógł mi pozazdrościć tej kondycji, wliczając w to, moją dość ograniczoną sprawność fizyczną. Biegłam prze korytarz, mijając zniesmaczone twarze pacjentów. Coś ze mną nie tak? Stanęłam przed holem głównym, już nieco spokojniej podchodząc do recepcji.

- Dobry wieczór szukam sali Liama Payna - Wydyszałam.

Pulchna kobieta z rudymi włosami, poprawiła swoje okulary na nosie, bacznie mnie obserwując.

- A pani to.. - Skrzywiła się złośliwie.

Już cię nie lubię..

- Rue Lewis jestem jego psychologiem. - Wyjaśniłam, przeskakując z nogi na nogę.

Recepcjonistka fuknęła pod nosem.

- Piętro B pokój jedenasty. - Wskazała ręką na schody, prowadzące mnie za pewnie na poziom wyżej.

Cichym dziękuję opuściłam jej towarzystwo, po czym truchtem, prawie zabijając się na ostatnim schodku skierowałam się do sali, gdzie rozpoznałam już dwójkę znajomych mi twarzy.
Louis niespokojnie chodził wzdłuż ściany, co chwila sprawdzając godzinę na zegarze, powieszonym na płaszczyźnie. Drugą osobą był strażnik, zwykle pracujący na tej samej zmianie co Lou. Nigdy nie zamieniłam z nim słowa. Zresztą wydawał się nie być zbytnio skory do rozmów. Jego lekko wysunięta szczęka i brak włosów na głowie powodowały, że prędzej nazwałabym go "niewolnikiem" zakładu zamkniętego, niż jego pracownikiem.
Mężczyzna wydawał się znudzony całą zaistniałą sytuacją, nawet gdy podeszłam do nich bliżej jego postawa nie zmieniła się ani trochę. Wciąż siedział na krześle leniwie popijając kawę, z plastikowego kubeczka.

- Jak to się stało? - Wypaliłam bezceremonialnie, unikając słów powitania, czy czegokolwiek, omijając jakiekolwiek zasady dobrego wychowania. Miałam to w tedy w głębokim poważaniu, bo Liam leżał za drzwiami, odgradzającymi nas od sali, prawdopodobnie walcząc o życie.

Louis pokręcił zrezygnowany głową.

- Nie wiedziałem, że mógłby to zrobić. Był ostatnią osobą, którą bym oto osądził. Cholera. - Przeklął bezwładnie, opierając się o ścianę.

- Louis co się stało? - Powtórzyłam już nieco groźniej pytanie, coraz bardziej dając wyjść na wierzch irytacji.

- Pociął się - Wypalił drugi strażnik. 


Powiedział to tak jakby, nic wielkiego się nie stało, a stanie tu było najzwyklejszym spotkaniem na herbatkę.
Poczułam jak moje wnętrzności się skręcają powodując chęć zwymiotowania. Dzielnie przełknęłam słoną substancję gromadzącą się w moim przełyku.

- J-jak? - Starałam się brzmieć normalnie, jednak mój głos zdradzał wszystko.

Przyrzekł, że tego więcej nie zrobi..

- Wykorzystał śrubę z łóżka. Nabił się na nią i naznaczył dość sporę wgłębienia tuż przy żyłach. Krew była wszędzie. - Opowiadał facet pozbawiony włosów. Odruchy wymiotne znowu powróciły, gdy obrazy samo okaleczającego bruneta przebiegły mi przez głowę. - Zawinęliśmy mu kawałki prześcieradła na rękach, chcąc zatamować krwotok, jednak nie ustawał...

Widziałam mroczki przed oczami. Nogi przestały współpracować, co spowodowało że straciłam grunt.

- Woo Rue wszystko ok? - Złapał mnie Louis, ochraniając przed upadkiem.

- Trochę mi słabo - Szepnęłam.

Tomlinson spojrzał karcąco na mężczyznę, na co on tylko poruszył beznamiętnie ramionami.
Pomógł mi usiąść i tak jak oznajmił poszedł po wodę.
Po chwili przyniósł mi napój, nie pozwalając się ruszać, żebym się uspokoiła.
Zamaczałam wargi w zimnej cieczy. Jej posmak był przesiąknięty chlorem, dając nie miłe uczucie w buzi, jednak dalej kontynuowałam jej spożycie, iż tylko to, w jakiś sposób pozwalało mi się uspokoić.

Cały szpital pogrążony w ciszy, wybijał kolejne godziny naszego bezczynnego siedzenia.
Co jakiś czas pielęgniarki, opuszczały salę, lecz zapytane o stan zdrowia więźnia odpowiadały głuchą ciszą lub prosiły o cierpliwość.
Tylko, że moja cierpliwość już dawno umknęła, a kolejne prośby o jej zachowanie, powodowały u mnie chęć wsadzenia krzesła personelowi, tam gdzie słońce nie dochodzi.

Spokój przede wszystkim..

Oparłam głowę na dłoniach, kurcząc się na krześle. Niebieskooki siedział tuż naprzeciw mnie przy ścianie głupkowato się uśmiechając.
On żartuje prawda? Co tutaj jest śmiesznego?
Podniosłam brew pytająco. On tylko zakrył dłonią usta, by nie wypuścić z siebie prawdopodobnej fali śmiechu, która go zadręczała.
Dalej nie świadoma wpatrywałam się w niego, czekając na odpowiedź. Słyszałam, że skrajne rozemocjonowanie prowadzi do braku kontroli, nad zachowaniem. Ale Louis zawsze był dziwny.

- Masz ładną piżamkę. - Wypalił.

Przeniosłam swój wzrok na ubiór w jakim byłam. Cholera.

- Misie? Serio? Rue? - Złapał się za brzuch.

Nie miałam głowy do tego pacanie!

- Byłam zdenerwowana czepiasz się. - Odwróciłam głowę, chcąc ukryć rumieńce.

Okryłam się bardziej bluzą, chowając choć trochę materiał wstydliwej piżamy.

- Jest urocza - Zachichotał, drążąc temat.

- Och zamknij się. - Burknęłam.

Masz szczęście, że tą poprzednią dałam do prania. Połowa szpitala miałaby wspaniałe widoki na mój tyłek.

- Chcesz się przewietrzyć? - Zmienił temat.

Nie najchętniej wyważyłabym te drzwi i wlazła tam, odciągając lekarzy.

- Mogą w każdej chwili wyjść. - Dałam mu jasno do zrozumienia.

- Oni wychodzą, już od ponad trzech godzin. - Wstał z podłogi.

- Okej chodźmy.

Milczeliśmy przez jakiś czas. Nasze ramiona ocierały się , gdy szliśmy koło siebie.
Słońce coraz bardziej wychylało się zza horyzontu. Ludzie budzili do życia. Pierwsze auta wyjeżdżały na drogi. Ptaki rozpoczynały poranną mantrę, skowycząc jakby ktoś obdzierał je, z piórek. Nie to, żebym miała coś do ptaszków, ale takie odgłosy nad ranem nie wprawiały mnie w zachwyt.
Powietrze na zewnątrz było ostre, przez co zabranie głupiego wdechu stawało się nie lada wyzwaniem. Z naszych ust ulatywały małe dymki, spowodowane niską temperaturą na dworze. Dreszcz przebiegał mnie, za każdym powiewem wiatru. Zasunęłam pod szyję suwak, próbując osłonić się materiałem przed zimnym nadmuchem.

- Nie wiedziałem, że jest tak źle. - Zaczął, patrząc się na ambulans, który podjechał pod budynek.

- Nikt nie wiedział. - Starałam się go uspokoić, stając przy nim obok barierki.  

Miałam przeczucia. Myślałam, że udawał, jednak nie. Idiotka.

- Chcą go zabrać do psychiatry. - Mówił twardo.

- Co ? - Zszokowana złapałam za ramię chłopaka.

- Znaleźliśmy w jego celi zakrwawione prześcieradło. Lekarze sami powiedzieli, że to nie pierwszy raz kiedy to zrobił. On jest chory Rue.

- Nie wiem czy wiesz, ale samo okaleczanie to nie choroba. To problem, polegający na akceptacji samego siebie. To rozwiązywanie problemu, w dość specyficzny sposób. Ludzie, którzy mają takie skłonności ,nie są niepoczytalni. Oni potrzebują wsparcia, a nie wysyłki do psychiatryka! - Oburzyłam się.

- Wiem, ale Liam jest człowiekiem z przeszłością. Zabójstwo, ciemna część kartotek której nie znamy, plus cięcie się, stan pod depresyjny mówią same za siebie.

- Nie ma mowy.

- Ale co? - Wyprostował się.

- Nie dam im go zabrać.

- Nie wiesz co mówisz. - Przeczesał swoje roztargane włosy.

- Zapomniałeś chyba kim jestem. -Uśmiechnęłam się chytrze.

- Jesteś psychologiem i co?

- Jesteś idiotą. Nigdzie go nie mogą wziąć, bez mojej opinii oraz zgody.  To, że mają coś na niego nie znaczy, że już przegłosowane.

- Nadal cię nie rozumiem.

- U niewinnie go. - Rzekłam, tak jakby była to najprostsza rzecz pod słońcem.

- Ty żartujesz?  - Odrętwiały kroczył za mną, wchodząc do budynku.


***

Dźwięk otwieranego zamka, wybudził mnie z krótkiej drzemki, w jakiej się pogrążyłam.
Wciąż tkwiliśmy na korytarzu, oczekując jakichkolwiek wiadomości. Dochodziło południe.
Warta zmieniła się. Louis wrócił do zakładu wraz z drugim, a  na ich miejsce przyjechało dwóch innych, również znanych mi pracowników.
Drzwi od pokoiku otworzyły się. Wysoki siwowłosy lekarz, ubrany na biało podszedł do mnie.

- Co z nim? - Rzuciłam, prostując się.

- Jego stan jest stabilny, jednak wciąż słaby. Nadal nie odzyskał przytomności. - Uśmiechnęłam się blado - Tak może pani do niego wejść. - Wyprzedził moje pytanie, za co byłam mu ogromnie wdzięczna.

Weszłam do środka. Małe pomieszczanie, osłonięte żaluzjami, które uniemożliwiły przedostawanie się światła. Półmrok zakłócała mała lampeczka, tuż przy łóżku pacjenta. Aparatura równomiernie wystukiwała bicie serca, niekiedy przedłużając swój pisk. Przezroczysty kabelek podczepiony, pod kroplówkę przekazywał przezroczysty płyn do ręki bruneta, poprzez wbitą igiełkę. Stopniowo badałam jego sylwetkę, zaczynając od zawiniętych w bandażach nadgarstkach, lekko przepuszczające kropelki krwi. Wzdrygnęłam się lekko, widząc czerwoną ciecz. Powolnym krokiem zbliżałam się, nie przerywając przyglądania się każdego najdrobniejszego szczegółu.
Dłonie swobodnie opadały wzdłuż ciała. Goła klatka piersiowa unosiła się ciężko, wypuszczając co chwilę ze świstem powietrze przez rozchylone usta. Zerknęłam ponownie na zarysy mięśni, jednak przerzuciłam swoje zainteresowanie na twarz.
Blada skóra, wydawała się przybierać wręcz szarawy odcień. Kolory odpłynęły. Ciemne cienie pod oczami zakreśliły się widocznie, a ja pragnęłam tylko ujrzeć blask, głębokich czekoladowych tęczówek. Nadal były zamknięte..
Wachlarz rzęs opadał na policzki, jeszcze szczelniej ukrywając oznaki życia.
Czoło oblewał pot, przez co zwykle starannie ułożone włosy były oklapnięte. Zarost w pełni okrywał całą szczękę.
 Zastanawiałam się jak wyglądał bez niego..

Tak kruchy i bezbronny...
Nadal piękny.
Miałam tak niezmierną ochotę ukryć, go w swoich ramionach i uchronić przed tym całym gównem. Zabrać do domu, pokazać lepsze perspektywy. Pozbawionym czterech ścian oraz krat. 

Czego ja oczekiwałam?

Przysiadłam na krześle, znajdującym się zaraz obok łóżka.
Mogłam patrzeć tak bez przerwy.
Miałam przed sobą przykład skazanego anioła.
Brzmiało to tak żałośnie i oklepanie, ale jakże prawdziwie.

Mijały godziny. Przez ten czas przyszła, parę razy pielęgniarka, by wymienić kroplówkę Liama albo sprawdzić w jakim stanie się znajduję.
Spał. Cały czas spał.
Zachęcała mnie do tego, bym poszła do domu, jednak odprawiłam ją dość szorstkim komentarzem. W sumie było mi trochę głupio, ale nareszcie dała spokój.
Bezczynność wprawiała mnie w zakłopotanie.
Przejechałam opuszkami palców, po skórze Payna. Była taka delikatna.
Nieświadomie złączyłam nasze ręce. Kontrastowałam z nim, lecz wydawałam się pasować swoja małą dłonią, do jego wielkiej. Zaczęłam bawić się palcami pacjenta. Stały się, tak fascynujące, że aż sama wymierzałam sobie mentalnego policzka, jednakże nie przerywałam, dość dziwacznej czynności.
Zaczepiałam paznokciami o kostki i kreśliłam nieznane wzroki na wnętrzu dłoni.
Znaczące chrząknięcie rozniosło się po pustej sali. Odwróciłam głowę, napotykając zielone oczy dziewczyny z personelu.
Podeszła do Liama, zmieniając wenflon. Zniesmaczona odwróciłam wzrok.

- Jesteś jego dziewczyną. - Oznajmiła, bardziej niż zapytała.

- Co? Nie nie jestem tylko psychologiem. - Zmieszana wyprostowałam się.

Zmarszczyła czoło, patrząc na nasze złączone dłonie. Zawstydzona rozłączyłam je.
Pielęgniarka opuściła nas, a w mojej głowie znowu powstała burza.
Dziewczyna?
Pff absurd.      
Absurd?

Rozmasowałam zatoki, czując narastające ciśnienie. Zmęczenie coraz bardziej brało górę, walczyłam dzielnie co chwilę opierając się o zimną ścianę, tylko po to żeby rozbudzić rozespane ciało. Potem już przestałam się kontrolować. Dałam się objąć ramionom Morfeusza i przenieść w stan błogości.


***

Poczułam lekkie szarpanie za włosy, jednak dalej nie otwierałam powiek. Moja głowa leżała na czymś, miękkim. Kołdra? Palce, wciąż splecione z tymi Liama.
Pikanie urządzenia, badającego bicie serca, oznajmiło mnie w przekonaniu, iż byłam bez zmian, w sali chłopaka.
Chwila..
Podniosłam się, sycząc z powodu odrętwiałego karku.

- Hej.. - Szepnął ktoś, ledwo słyszalnie.

Zdezorientowana zetknęłam się z brązowymi tęczówkami, których mi tak brakowało..

- Em.. Hej - Uniosłam swe kąciki ust.

- Co tu robisz? - Jego głos był cichy i słaby.

Gula w gardle powiększyła się. Brunet poruszył palcami, zahaczając o moją skórę. Skrępowana chciałam odsunąć dłoń, jednak przytrzymał ją. Poruszyłam się niewygodnie, nie protestując.

- Siedzę. - Unikałam kontaktu wzrokowego.

- Widzę. - Powiedział zamyślony. - Ale po co?

- Bałam się

Czułam się tak cholernie onieśmielona zaistniałą sytuacją, że najchętniej schowałaby się pod tym pieprzonym krzesłem i nie wychodziła.

- O mnie?

Nie o tego obok.

- Tak

Cisza zapanowała między nami.

- Długo nie śpisz? - Spytałam

- Około godziny. - Ziewnął

- Czemu mnie nie obudziłeś. Muszę iść po lekarza. - Skarciłam go.

- Patrzyłem jak śpisz. - Rzekł bez ogródek patrząc mi wprost w oczy. Przełknęłam głośno ślinę. Iskierki zapaliły się w moim brzuchu, ich płomyczki zapalały sobie drogę, przez całe moje podbrzusze, zahaczając o klatkę piersiową przyjemnie ją paląc. - Odchodzisz prawda?

- Nie. - Zacisnął moje palce.

- Jak to? Wymówienie. Mówiłaś, że to ostatni raz. - Wypowiadał urażony, tym samym budując we mnie smutek.

- Obiecałam. - Przypomniałam mu.

Obiecałam potem zerwałam umowę, jednak ponownie ci obiecuję. Jestem pustym człowiekiem. Wiem, że tego dotrzymam.. Tylko na jak długo?

- Ale..

- Nigdzie się nie wybieram. - Przemówiłam dosadnie.

Przez jego zmęczenie, przewinął się błysk. Tęczówki rozjaśniły się, pokazując mi do tond nie znany miedziany kolor. Lecz zaraz już ich nie byłam w stanie widzieć, gdyż przymknął powieki, zatapiając się w śnie.

Strach obciążający moje barki znikł, zastąpiło go poczucie ogromnej odpowiedzialności. Uznałam się za osobę bezgranicznie, przywiązaną do tego chłopaka. Pierwszy raz zapragnęłam, czegoś co było tak nie stosowne, ale tak pociągające. Zachciałam być, tym kimś kto poświęci swoje marzenia w imię sprawiedliwości. Obalić bariery prawa.
Ostatni raz zdałam sobie sprawę, że wcale nie jest mi to tak obojętne...


                                            "Potrzeba czasu by zrozumieć..
                                        Potrzeba mi ciebie bym zrozumiała..
                                                      Potrzebuję cię..."




HEJOOOOJOOOOOOO

OKEJ OKEJ WIEM, ŻE NAWALIŁAM, ALE JUŻ JEST OK. LECIMY Z TYM!!!!
NIE WIEM CZY WIECIE ALE PRZEKROCZYLIŚCIE JUŻ PONAD 5 TYŚ WYŚWIETLEŃ O.O

EFKWNFONWEJNFEWJO

W ZWIĄZKU Z TYM..
CO CHCIELIBYŚCIE W NAGRODĘ? W SENSIE JAK UCZCIĆ TĄ LICZBĘ HMMM?
PODAWAJCIE SWOJE POMYSŁY W KOMENTARZACH :)
JESTEM OTWARTA NA PROPOZYCJE!!
NOWA ZAKŁADKA :)
ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA!!
PAMIĘTAJCIE, ŻE BEZ KOMENTARZY ANI RUSZ!!

MAM NADZIEJĘ, ŻE JAKOŚ TA PRZERWA WAS NIE ZNIECHĘCIŁA 
A TAK SWOJĄ DROGĄ PISZĘ JUŻ NASTĘPNY ROZDZIAŁ :)
TAK JAK MÓWIŁAM MAM KWIECIEŃ W POŁOWIE WOLNY I NADRABIAM ZALEGŁOŚCI.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ? 
NIE WIEM. PISZĘ GO. A TERAZ WSZYSTKO ZALEŻY OD TEGO ILE BĘDZIE KOMENTARZY.

DZIELCIE SWOIMI OPINIAMI, POMYSŁAMI!!
IDĘ SPANKU <3
DZIĘKUJĘ BRANOC GĄSKI!!

MADŻONEZ/ @LOLOUNIA
OD RAZU MI SIĘ SKOJARZYŁO
PACZJACIE NA TO >>>>>>>>>>>>>>