niedziela, 4 maja 2014

Chapter 11










                                                #Liam


Zapinałem powolnie, następne guziki mojego uniformu. Może i wydawał się lepszym ubiorem, niż ta pieprzona piżamka, ale i tak nadal najchętniej bym go podarł. Znawcą mody to ja nie byłem, lecz jeżeli materiał czegokolwiek się świeci i jest sztywny, jak cholera to nie należy on na pewno, do komfortowych ciuchów. Zakładając kombinezon, nakładałem na siebie znak. Znak, że jestem niczym. Znamię którego nigdy się nie pozbędę. Choćbym i go ściągnął po kilkudziesięciu latach, wciąż będę czuł jego dotyk na swojej skórze oraz ten smród przesiąknięty wilgocią. Założyłem ciężkie trepy, mocno zawiązując sznurowadła. Ociągałem się, bo wiedziałem że to było chwilowe oderwanie od rzeczywistości. Za parę godzin ponownie, miałem zostać zamknięty. Nie to, żeby leżenie na łóżku szpitalnym było spełnieniem moich najskrytszych marzeń, jednak tu mogłem czuć się bardziej ludzko.
To co piękne nie trwa wiecznie.
Podszedłem do małego, okrągłego lustra wiszącego nad umywalką, w sali której się znajdowałem. Wyciągnąłem z małej kosmetyczki, danej mi przez pielęgniarki plastikową golarkę i przyłożyłem ją do mojej gęsto, już obrośniętej bródki. Nigdy jakoś nie przepadałem, za stylem dziadka mroza.
Przyłożyłem ostrze do prawej kości policzkowej, suwając je delikatnie w dół szczęki, aż do podbródka. Powtórzyłem tą czynność kilkakrotnie, a zaraz potem moja twarz była gładka, z małymi przebłyskami na włoski, które pojawią się za parę dni. Odłożyłem maszynkę od twarzy, zawieszając wzrok na ułożonych w rządku żyletkach. Błyszczały w świetle, mieniąc się przed moimi oczyma niemal zachęcając do ich użycia. Kciukiem przejechałem po lekko tępych ostrzach. Kropelki krwi zaczęły się sączyć, po palcach płynąc wzdłuż dłoni, zaraz potem po nadgarstku gdzie znajdywały się głębokie szramy, tym razem nie okryte warstwą bandaży. Momentalnie upuściłem przyrząd, na ziemię.

 Co ja robię?

Odkręciłem wodę i przemyłem twarz, chcąc wyrzucić z głowy tą potrzebę. Przecież obiecałem.

Na ślepo wyjąłem z granatowej torebki mydło, następnie rozcierając na ogolonej szczęce, zastępując profesjonalne środki przeciwgoleniu. Trzeba sobie radzić.
Opłukałem pianę, po czym wytarłem się ręcznikiem. Mokrymi rękoma wygładziłem włosy, zaczesując je do góry.

Zamek przekręcił się.

- Payne gotowy? - Wszedł strażnik

- Taa - Burknąłem

- Stań przy ścianie. - Nakazał

Wykonałem polecenie, układając dłonie na zimnej powierzchni.

- Mam nadzieję, że niczego nie knujesz - Ostrzegł mnie gruby blondyn.

Widziałem, jak bardzo chciał brzmieć groźnie, jednak nadal dawał wrażenie zagubionego szczeniaka, jakim zresztą był.

- Rozstaw nogi

Rozsunąłem stopy od siebie, w odległości pół metra. Zaśmiałem się pod nosem, kiedy chłopak chwycił mnie za łydki, zaczynając mnie obmacywać do pasa. Zwrócił szczególnie uwagę na mój tyłek, parokrotnie sprawdzając czy aby czegoś nie trzymam w majtkach.
Och stary wiem, że mam seksowny tyłek, a to całe sprawdzanie to twoja wymówka. Mógłbyś mnie pierw chociaż zaprosić na kolację. Nie to żebym był gejem. Stuprocentowo hetero, jednakże maniery muszą być.
Gdy zakończył już swoje obowiązki, z wyraźną ulga wypuścił powietrze z ust. Odwróciłem się rozbawiony.

- Nie sprawdziłeś mi butów - Przypomniałem

- S-słucham? - Zająkał

- Powiedziałem, że nie sprawdziłeś mi butów. - Powtórzyłem

Zakłopotany podrapał się po głowie. W sumie to miał dylemat. Sprawdzić mi te cholerne buty i wyjść na głupka. Czy może tak zignorować moja uwagę i nie wypełnić obowiązków.

- Muszę cię skuć - Bąknął pod nosem

Okej czyli wybieramy opcję numer dwa. Honor przede wszystkim rozumiem.
Prawda jest taka, iż zdążyłbym go tu udusić, zakopać pod tą podłogą, odkopać, zrobić pogrzeb, wywieźć na Filipiny, a oni i tak by się nie zorientowali. Więc czemu nie uciekłem?
Odpowiedź jest prosta. Gdzie i do kogo mam uciec? Mam wrócić na stare śmieci i udawać, że nic się nie stało? Nie ma mowy. Wolałem cierpieć w samotności, niż wracać do tego popapranego świata. Po resztą mogłem nie zobaczyć Rue. Właśnie Rue. Dużo myślałem ostatniej nocy... o nas. Jeżeli tak to mogłem ująć.
Przez złe wyniki musiałem pozostać na jeszcze jeden dzień, więc miałem wystarczająco czasu, by dokładnie zbadać na czym stoję.

Zimny metal odpił się o moja skórę. Prawie zapomniałem o tym ograniczeniu.  Chwilę potem z pełną obstawą, zostałem doprowadzony do furgonetki i wpakowany do środka. Ludzie zerkali z obawą zza murku, przyglądając się z zaciekawieniem strażnikom oraz grupce policjantów, którzy mieli nas eskortować. To tak się czują gwiazdy.

Droga dłużyła mi się niezmiernie, a liczenie drzew znudziło mi się dość szybko, wiec po prostu podziwiałem. To pierwszy raz od długiego okresu, kiedy mogłem zobaczyć co dzieję się na zewnątrz budynku. Za tym się tęskni. Nie zasługuję, by być wolnym. Nie żałuj tego, co zrobiłem.
Gromkie śmiechy roznosiły się po aucie. Pracownicy zakładu zamkniętego nie widzieli obaw, by dyskutować, w moim towarzystwie na rozmaitsze tematy. Nic interesującego.

- Ej co myślicie o naszej pani psycholog? - Odezwał się kierowca towarzyszy.

Moje ciało momentalnie zesztywniało. Pochyliłem się, pragnąc usłyszeć szczegóły tej rozmowy.

- Seksowna to ona jest, nasz szefuncio się koło niej kręci - Zarechotał jeden

- Że Louis? - Zdziwił się blondyn

- Sam słyszałem, jak dziękował jej za ostatnie spotkanie - Zaakcentował wyraźnie

Ogarnęła mnie fala zazdrości. Jak on mógł. Nikt nie mógł. Ból w piersi napierał na mnie to coraz mocniej.

- Co ona na to?

- Zbyła go - Machnął ręką

Poczułem ulgę.

- Zastanawia mnie, co musiała zrobić dla Paula, żeby dostać tą pracę - Poruszył znacząco brwiami

Zajebe.

- Ty gdyby nie znajomości, nawet za dobre ssanie nie dostał byś tej pracy - Odezwałem się, zanim zdążyłem przygryźć język.

Mężczyźni z wyjątkiem poniżonego,  zaczęli ryczeć ze śmiechu. Prymitywne. Blondyn wysłał mi mordercze spojrzenie, co skitowałem głośnym prychnięciem. Zadowolony z siebie wróciłem do podziwiania widoków za oknem.



***


- Witamy w domu - Rzekł kąśliwie mój stróż, otwierając powłokę grubych pancernych drzwi, prowadzących do głównego holu z celami.

Było południe, więc była to pora wolna. Każdy więzień swobodnie paradował, po wyznaczonym terenie. Kajdanki wyswobodziły mnie ze swoich objęć. Sam pewnym korkiem, kroczyłem środkiem, przykuwając uwagę wszystkich oskarżonych. Nastała cisza. Zatrzymali się, patrząc na mnie, jak na zwierzę. Z przerażeniem lub z ekscytacją połączoną z pobłażaniem. Zignorowałem szepty, dotyczące mojej osoby. Nie zauważałem wytykania palcami. Miałem to w głębokim poważaniu, choć gdzieś w środku mnie ściskało. Minąłem na schodach mulata, pogrążonego w dyskusji, wraz z Irlandczykiem. Oni jako jedyni nie zwrócili na mnie uwagi.

- Hej Liam - Zawołał wesoło niebieskooki


- Ta cześć - Odpowiedziałem obojętnie

Nogi same niosły mnie w jedna stronę. Nim spostrzegłem stałem, przed jej gabinetem. Nie wahając się dłużej, chwyciłem za klamkę wchodząc do środka. Pierwsze co ujrzałem to jej drobna skurczona sylwetka, siedząca na parapecie z kubkiem parującej cieczy. Nie usłyszała mojego wejścia, gdyż ciągle miała przymknięte powieki. Serce mocniej zabiło, co chwile uderzając z hukiem, odbijając się echem o uszy. Podniosłem drewniane krzesło, blokując nimi drzwi. Na czubkach butów przemierzyłem pokój, stając tuż przy dziewczynie. Miała na sobie przydużą koszulę i zdarte jeansy, przez które wystawały jej kościste kolana. Włosy opadały kaskadami, na ciut bledszą, niż zwykle twarz, pozbawioną rumieńców. Była piękna. Zbyt idealna.
Nachyliłem się nad jej uchem.

- Dzień dobry - Szepnąłem, wyciągając kubek z rąk dziewczyny i łapiąc ją w tali.

Wzdrygnęła się przerażona, otwierając szeroko oczy. Nie czekając, musnąłem jej wargi swoimi, przygryzając zębami skórę jej ust. Pierwszy raz to ja zrobiłem ten krok, co widocznie ją zadziwiło. Początkowo nie oddawała moich gestów, lecz zaraz potem włączyła się całkowicie, kontynuując moje działania. Koniuszkami palców muskała skórę mojej szyi, prowadząc sobie drogę do moich włosów.

- Ogoliłeś się - Zachichotała, odrywając się ode mnie - Jak się czujesz? - Przybrała poważny wyraz.

- Och przestań - Zsadziłem ją z poprzedniego miejsca, stawiając na ziemi.

Wydawała się zawstydzona oraz skrępowana całą tą sytuacją. Przyciągnąłem ją bliżej, wtulając w zagłębienie szyi. Zaciągnąłem się jej zapachem. Słodki płyn pomarańczowy, łaskotał mnie w nos, przyjemnie uspakajając. Dając mi powłokę bezpieczeństwa, zrozumienia i namiastkę piękniejszego życia.
Słowa uwięzły mi w gardle.

- Też tęskniłam - Wymruczała, gładząc mnie po karku.

Skąd wiedziała?

Cofałem nas, aż w końcu wylądowałem na fotelu psychologa, ciągnąc go za sobą. Upadła na mój tors, a iskierki rozbawienia zaświeciły w jej oczach. Moje nogi były przewieszone, przez łokietnik, zaś na drugim trzymałem głowę. Biorąc pod uwagę, iż siedzisko to nie zbyt pojemna rzecz, ona leżała na mnie. Wcale mi to nie przeszkadzało wręcz przeciwnie.

- Mogą nas przyłapać - Stęknęła, przytrzymując się mojego ramienia, by nie spaść.

- Zabarykadowałem drzwi - Rzekłem dumny z siebie.

Uniosła głowę, w celu wyjrzenia zza biurka.

- Jesteś nienormalny - Dźgnęła mnie w żebro

- Wspaniały komplement panno Lewis. Ma pani coś jeszcze w zanadrzu? - Zmarszczyłem czoło

- Coś by się jeszcze znalazło - Zagadnęła formalnie

Wtuliła się we mnie, głośno wzdychając.

- Nie wiem co ja właściwie robię - Mruknęła zamyślona.

- Jeśli masz tego żałować to skończ, to teraz - Powiedziałem obojętnie, jednak tak na prawdę nie chciałem tak brzmieć.

- Nie żałuję Liam to po prostu mnie trochę przytłacza - Wyjaśniła

Przez ze mnie.

- Ale nie wyobrażam sobie innego biegu wydarzeń - Uśmiechnęła się pod nosem - Mogą mnie wywalić.

- Tak, jeżeli nas złapią.

- Sugerujesz że ? - Podniosła się powoli, patrząc mi w oczy.

- Że nas nie złapią - Wyszczerzyłem się jak idiota. - Są tępi. - Objąłem ją mocniej - Nie umiałbym siedzieć tu bez ciebie, więc musimy uważać.

- Może i masz rację

- Ja zawsze mam rację Rue

- I jesteś skromny - Przewróciła oczami.

- Tylko przy tobie..

Umilkła.

Bo przy niej stawałem się kimś innym. Kim kogo tak na prawdę nie znałem. Choć może i znałem, lecz ten ktoś był mi już tak nieosiągalny, że o nim zapomniałem? Czułem to coś, co zwykli ludzie nazwaliby pewnie zauroczeniem, bądź też miłością, lecz ja nie byłem normalnym człowiekiem..




                                              # Niall


Stołówka, została otoczona przez goryli znanych również jako więźniów. Mój żołądek właśnie wygrywał kolejną balladę o narastającym głodzie, zaszczycając publikę swoim warczeniem i nie czekając na prośbę o bis dalej wygrywał swe uciążliwe dźwięki.

- Umieeeeram - Jęczałem, stojąc w kolejce

- Niall ty umierasz od śniadania - Skomentował Zayn, klepiąc mnie po ramieniu

- Tym bardziej zbliżam się do zgonu - Naburmuszyłem się

- Nigdy nie ogarnę pojemności twojego brzucha. - Pokręcił głową

Wziąłem tacę ze sztućcami dalej tocząc się, do kucharek.

- Czemu wy wszyscy musicie chcieć jeść, w tedy kiedy mi się chcę - Lamentowałem głośno

- Nie chcę ci nic mówić, ale wszyscy jemy o tej samej porze - Śmiał się mulat

- Nie pomagasz - Skarciłem go, na co uniósł ręce w geście obronnym.

Ostatnio coraz lepiej się dogadywaliśmy. Wydawał się jedyną oprócz Rue i Louisa normalną osobą.
Podałem pani z czepkiem na głowie mój talerz.

- Mógłbym prosić o większą porcję?

- To nie koncert życzeń - Najeżyła się kobieta. Najeżyła dosłownie. Wydawać się mogło, że włosy pod tym czepkiem uniosły się, a samo nakrycie głowy zaraz pęknie.

Wrzuciła szarą papkę i coś kotletopodobne, po czym podała mi ze złowieszczym uśmiechem obiad. Poczekałem na nowego kolegę. Kiedy odwróciłem się, w celu znalezienia miejsca na spożycie jedzenia, wpadłem na jakiegoś dryblasa.

- Uważaj jak łazisz  - Warknął, czyszcząc ubranie z mojego obiadku. No właśnie mój obiadek. - Mam cię nauczyć chodzić? - Popchnął mnie

- Przepraszam nie chciałem

- Śmiejesz się ze mnie co - Przewrócił mnie na ziemię

- Odpierdol się od niego - Osłonił mnie Malik

- Ty też się prosisz

- Przeprosił cię, więc grzecznie się odsuń - Wysyczał przez zęby, podając mi swoją tacę

- Najpierw to zliże - Chwycił brudny materiał w palce.

- Idziemy stąd Niall - Złapał mnie za ramię, wymijając przeciwnika.

Nie uszliśmy daleko, bo nasz nowy przyjaciel zastawił nam drogę. Pokazał rządek żółtych zębów i zamachnął się.. Skurczyłem się przerażony, przymykając oczy, jednak nie poczułem nic.
Otworzyłem niepewnie jedno oko. Wielkolud kurczowo trzymał się za nos. Zdezorientowany spojrzałem na Zayna, który ściskał rękę w pięści, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. 
O cholera.

- Zayn? - Pisnąłem niepewnie

- Ja pierdole jaki on ma twardy nochal - Skrzywił się, machając ręką, jakby odganiał muchę.

Sekundę później otoczyła nas cała grupa więźniów, wydając z siebie pomruki podziwu, a gdzieś w tle było słychać żałosne jęki ofiary. 

- Co tu się dzieję?! - Rozniósł się krzyk Louisa. 

 Cholera. 

Wszyscy rozeszli się przestraszeni, zostawiając naszą trójkę na środku. Pierwszy raz widziałem, żeby Tomlinson był taki wściekły. Jego oczy, gdyby mogły razić laserem już dawno leżałbym dziesięć metrów dalej przypalony, jak jakiś jebany kurczak z rożna. Ratunku. 

- Co wy tu odpierdalacie? - Zerknął na obolałego mężczyznę z rozwalonym nosem, zaraz potem przenosząc się na Malika - O co poszło? Albo nie! Idźcie to pierw opatrzyć. Widzimy się u Rue. Niall idź do niej powiadomić ją o zajściu. - Przeczesał zdenerwowany włosy. 

Cholera. 



                                           #Rue 



Starałam zachować się powagę, patrząc na obu pacjentów. Jeden z bandażami na dłoni, znowuż drugi z obklejonym nosem. Żeby było jeszcze milej, tuż obok stał roztrzęsiony Horan i wkurwiony Louis. Dziękowałam w duchu Liamowi, za postawienie krzesła przy drzwiach, gdyż tym sposobem uniknęliśmy nakrycia, kiedy to spanikowany Niall dobijał się do środka. Był tak zszokowany, że nawet nie miał podejrzeń do naszego wspólnego zamknięcia z Payne'm. Szczerze to czułam się strasznie samotnie, bez jego ramion oplatających mnie wokół. Najchętniej bym go tu przyprowadziła, najpierw wywalając ich i poprzytulała się dalej na tym fotelu. Wracając do rzeczywistości..

- Czy ktoś mi może powiedzieć co tu się dzieję?

- To ten fiut - Wskazał brązowooki, na faceta przerastającego go dwukrotnie.  

- Morda - Odezwał się tamten.

- Mój obiad! - Wrzasnął oskarżycielsko blondyn

- Weź coś zrób - Lou zrobił młynka oczami.

- Spokój! Wyjaśnimy to jak ochłoniecie nie zamierzam doprowadzić do drugiej bójki. Louis zawołaj chłopaków, żeby odstawili ich osobno do celi, wystarczy na dziś wrażeń. - Rozkazałam.

Chętnie rozwiązałabym to w tamtym momencie, ale za dwie godziny miałam spotkanie i nie wypadałoby się na nie spóźnić. To dziwne, że tak szybko ustalili te szczegóły spotkanie i bez problemu przysłali mi wszystkie dane. Na razie nie mówiłam nikomu o moim planie, wystarczyło mi już poufnych świadków. Im ciszej to zrobię tym lepiej dla wszystkich.


***

Droga do Birmingham trwała zaledwie godzinę, ponieważ Ironbridge jest położone kawałek od niego. Prawdę mówiąc, większość czasu zajęło mi się przedostanie do centrum miasta, niż przejazd do innej miejscowości. Lekkie poddenerwowanie dawało mi znaki. Auto mojego taty, było dość kiepskim pojazdem w taką podróż, ale co innego miałam do wyboru. Trzeba było przyznać, że było tu pięknie. Jednak zbytnio nie przykuwałam uwagi do zabytków i ogólnego krajobrazu, iż korek powiększał się, a czasu coraz mniej.
Gdy dotarłam pod ustalona kawiarenkę, odetchnęłam z ulgą wysiadając z tej machiny czasu, zabierając moją kopertówkę. Z gracja weszłam do ciepło udekorowanej kawiarni, cóż pozory to pozory. Klimat lat dziewięćdziesiątych i otaczające mnie lampiony, były w ogóle z innej bajki, ale o gustach się nie dyskutuje. Miałam nadzieję, że chociaż kawę mają dobrą.
 Obcasy uciskały mnie boleśnie na piętach. Niall będziesz mi lizał te rany patrz, co ja dla ciebie robię - pomyślałam rozluźniając się.
Poprawiłam sukienkę i podeszłam do stolika, przy którym siedział nie kto inny jak Connors.
Sztuczny uśmiech przyklejony niemal, do jego pomarszczonej twarzy, jeszcze bardziej zniechęcał mnie do jego osoby. Siwe włosy postawione na żel, zapach drogich perfum i garnitur prosto od Gucciego. To chyba nie moje klimaty. Wstał, podając mi dłoń.

- Dzień dobry Panno Lewis - Jego lekko szorstkawy głos, powodował u mnie dreszcze.

- Dzień dobry

Usiedliśmy przy stoliku, uważnie się obserwując. Chciałam już zacząć swoją kwestię, jednak przerwał mi.

- Na dworze stoi dwóch moich ochroniarzy - Wskazał palcem - Jeden siedzi tam przy oknie - Kiwnął w stronę pracownika  - Wiem kim jesteś i gdzie pracujesz, a teraz mów czego szukasz.

Drgnęłam ciężko, przełykając ślinę. O kurwa. Wstałam.

- Nawet nie staraj się uciekać, uwierz mi to zbędne - Złapał za moją rękę sadzając mnie z powrotem.


Brawo Rue. 









HEJOOOOOOOOOOOOOOOOOO JA PIERDOLE PISZE Z PRĘDKOŚCIA ŚWIATŁA I JEST MASĘ BŁĘDÓW ALE CO TAM POPRAWIĘ SPOKOJNIE.
TAK JAK OBIECAŁAM JEST ROZDZIAŁ TROCHE KRÓTSZY JAK ZWYKLE, ALE TO INNA SPRAWA. 
NIE POWIADOMIŁAM OD RAZU ZROBIE TO NASTĘPNEGO DNIA BO MAM LIMIT. PONIEWAŻ JAK KTOS ZOBACZYŁ TWITTERA JEST TREND #HeriRolnikIdzieNaPodryw TAK TAK TO MÓJ TREN HE HE HE I MOJA SKROMNOŚĆ XD MNIEJSZA PRZEZ NIEGO MAM LIMIT I DALETEGO WAS OD RAZU NIE POWIADOMIĘ. 
NASTĘPNY ROZDZIAŁ 25 KOMENTARZY W PIĄTEK, MOŻE WCZEŚNIEJ NIE WIEM. 
PRZERPASZAM ZA NIEDOMÓWIENIA ITD, ALE MAMA NADE MNĄ STOI I LICZY CZAS FAKK JUU <3 

 NAMIESZAŁAM HE HE HE HE 


JAKA CHCECIE PERSPEKTYWĘ NA PEWNO W NASTĘPNYM ROZDZIALE? 

SPADAM SPAĆ DOBRANOC!! 

MADŻONEZ/ @LOLOUNIA





czwartek, 1 maja 2014

Chapter 10




                                            #Liam


Przekręciłem się leniwie na bok, ślepo szukając drobnego ciałka, jednak jedyną rzeczą jaką wyczułem dłonią było puste miejsce oraz zimne prześcieradło, które wydawało się od dłuższego czasu nie zajmowane przez Rue. Początkowo ogarnęła mnie złość i poczucie samotności, jednak zdałem sobie sprawę, że zapewne jest już ranek, a ona musiała iść do pracy. Otworzyłem jedno oko, starając się od razu nie oślepnąć od jasności, przebijającej się przez okno sali. Cholerne słońce. Schowałem twarz w poduszce, chcąc cofnąć czas do wczorajszego wieczoru. Cóż... suchy seks nie należał do czynności, które koniecznie chciałbym robić z Rue, ale zdecydowanie mi na razie wystarczył.
Stop.
Czy ja powiedziałem na razie?
Nie to żebym nalegał na więcej..
Nigdy nie przyszło mi no głowy, że dostanę tak szybko orgazmu. Boże, że ja w ogóle dostanę orgazmu podczas zwykłego ocierania się o kobietę.
Kurwa to było takie gorące. To było bardziej gorące niż seks, w basenie podczas imprezy i gromady ludzi wokół.  Pieprzenie się na łóżku szpitalnym, byłoby bardziej interesujące. Chciałem zobaczyć miny pielęgniarek na widok bzykających się ludzi, w czasie ich zmiany.
Poczułem narastające podniecenie. Nie nie nie teraz!
Nadal wyczuwałem dyskomfort w spodniach, spowodowany nie tylko rosnącą erekcją, ale pozostałościami z wczorajszej nocy. Lepka maź kleiła się do mojej skóry. Zajebiście dzięki.
Zawinąłem się w kokon, chcąc ponownie zapaść w sen. Przymknąłem powieki, oddalając w świat snu.

- Panie Payne! - Wzdrygnąłem się, słysząc krzyk.

Odetchnąłem ciężko, pozostawiając w bezruchu.

- Panie Payne!

Niech ktoś ją zaknebluje.

- Proszę pana!

Spierdalaj.

- Co ja mówiłam o odpinaniu sprzętu!

Nie skrzecz stara pindo.

- Proszę wstawać - Rozkazała.

Bardzo zabawne.

- Nie będę powtarzać! - Chwyciła za kołdrę.

Zajebać, zajebać czy może jednak kurwa zajebać?
Zwinąłem się w kłębek, zatrzymując jeszcze odrobinę ciepła. Kobieta z założonymi rękami stała nade mną, patrząc surowo.

- Nie wyspał się pan? - Zapytała z tym koślawym uśmieszkiem, który wyglądał jakby się właśnie zesrała na sam mój widok. Ciebie też miło kurwa widzieć.
Cóż co do mojego wyspania, to właściwie nie nie wyspałem się ruchałem prześcieradło.

- Z uprzejmości nie odpowiem na pytanie - Burknąłem.

- To ujmujące. - Zacmokała złośliwie.

- Przyszła tu pani popodziwiać czy w jakimś określonym celu, bo jakby pani nie zauważyła jestem pacjentem, a przyjmowanie personelu w tak wczesnych porach nie leży mi zbyt koniecznie.

Zauważyłem jak jej zmarszczka na czole się powiększyła, jednakże zignorowała moją uwagę.

- Lekarz kazał zrobić badania, które zadecydują o dzisiejszym wypisie. - Rzuciła formalnie odrzucają moje przykrycie na podłogę.

Genialnie.
Wstałem błyskawicznie, początkowo wyczuwając małe zawroty głowy. Okej to było jednak za szybkie.

- Niech się pan nie spieszy i nie gra chojraka. To szpital, a nie zawody.

Oparłem się o poręcz łóżka.

- Iść po wózek? - Czy tylko mi się zdawało, czy ją to bawiło?

- Nie jestem inwalidą - Warknąłem

- Och tak tak oczywiście - Uniosła ręce

Wyszliśmy powoli z pokoju, mijając moich strażników. Jak oni mnie kochają.

- Idziemy tylko na badania - Oznajmiła im, zatrzymując ich wstanie.

Bardzo dobrze warować pieski.  Nie byłem złośliwy.

Korytarz był pusty. W tle było tylko słychać pikanie sprzętu, bądź też niezadowolone krzyki chorych. Światło jarzynówek wypalało mi oczy, a cały ten smród środków czystości i gumy, powodował u mnie chęć zwymiotowania wczorajszego obiadu. Pielęgniarka co rusz rzucała mi jakąś uwagę odnośnie mojej upartości i nieodpowiedzialności. Puszczałem to w niepamięć, zauważając jej wzrok na moim wzwodzie. Zaśmiałem się pod nosem. Nieładnie.

- Tak wiem jest duży. Chcesz zobaczyć ? - Odwróciłem głowę w jej stronę.

Twarz blondyny zamieniła się w dorodnego pomidora, odwróciła wzrok zażenowana swoją nieuwagą i niemal wepchnęła do pokoju, gdzie miano mi pobrać krew.
Usiadłem na fotelu obitym zieloną gumą, opierając rękę na podstawku.

- Pobiorę kilka próbek. - Oznajmiła surowo rudowłosa, wychodząca zza kotary.

- Rose uwierz nasz pacjent wydaję się być stu procentowo zdrowy - Zaakcentowała wyraźnie, spoglądając na mnie spod byka.

- Radziłbym pani mnie osobiście zbadać, aby to zdiagnozować - Poruszyłem brwiami do niej, zaraz potem wskazując jej na moje krocze.

Obie kobiety zbite z tropu, zignorowały moją uwagę, wracając do pracy.

- Taa jest zdrowy.. - Przytaknęła druga. Podeszła bliżej. - Podwiń rękaw - Poleciła

Zawinąłem materiał i uniosłem go odkrywając ramię.
Odpakowała z foliowej torebki igłę, zaraz potem umiejscawiając ją na plastikowym lejku.
Przechyliła się, przybliżając strzykawkę do mojej ręki.

- Rozluźnij mięśnie

Wbiła ostrą końcówkę w punkt na ramieniu. Cholera nie da się delikatniej?
Minęło kilka sekund, zanim wyjęła ze mnie to gówno.

- Tyle wystarczy - Oznajmiła kobiecie obok, poruszając probówką wypełnioną bordową cieczą - Po południu powiemy o wynikach. Możesz go odprowadzić.

- Z przyjemnością. - Przewróciła oczami.

Podniosłem się zadowolony z siedzenia i ruszyłem w drogę powrotną do sali. Pracownica bez słowa doprowadziła mnie do sali, następnie zostawiając w spokoju. Nareszcie.

Usadowiłem się z powrotem na łóżku. Moje myśli przynosiły mi tylko jedno. Rue..
Wielkie brązowe oczy, przymykające się na każdy mój dotyk.
Miękkie kosmyki włosów, łaskoczące mnie w nos, kiedy to trzymała głowę na moim ramieniu.
Aksamitna skóra, na której mogłem kreślić kolejne znaki.
Płytkie jęki, będące niemal melodią dla mych uszu przy każdym bardziej intymnym zbliżeniu.
Malinowe usta, robiące cuda.
Ciało, które prześladuje mnie co noc, podsuwając najbardziej zbereźne obrazy naszej dwójki.
Tęsknota za kimś, kto jest tak blisko, a zarazem tak daleko.
Poczucie bycia kimś więcej.

Zakochała się.
We mnie.
W osobie bez przyszłości.
W nikim.
Lecz zakochała.
Kim była dla mnie..?


                                                                       



                                           # Rue



 Kręciłam się na obrotowym krześle w recepcji więziennej. Recepcji? Sama nie wiedziałam jak to nazwać. To tu zazwyczaj znajdywały się najważniejsze dokumenty i informacje, na temat naszych zmian.

- Klaus długo jeszcze? - Rzuciłam w stronę starszego mężczyzny, męczącego się z uciążliwą drukarką.

- Jeszcze chwilę. - Podrapał się po głowię - To chyba tusz

- Wpadnę potem, okej?

- To na prawdę nie zajmie długo. - Oznajmił

- Za pięć minut mam pierwszego pacjenta, muszę lecieć - Zerknęłam na zegarek.

Jęknął zdesperowany, dalszym brakiem współpracy maszyny, wydającej z siebie dźwięki jakby się krztusiła. O ile przedmioty martwe mogą się dusić.

- Leć - Machnął ręką

Oddaliłam się spokojnie. Musiałam zapamiętać, aby wpaść tu jeszcze po akta nowego pacjenta, których i tak nie miałam zamiaru czytać , w całości dopóki sam mi nie wyjawi swoich wykroczeń. Właśnie nowy pacjent. Za miesiąc zakład przyjmuję nowego mieszkańca. Sama jestem trochę zestresowana, gdyż to pierwsza osoba, która kompletnie nie jest powiązana z tym miejscem, co wiąże się z tym, iż będę zmuszona go zaaklimatyzować z otoczeniem. Kolejną uwagą jest to, że nabytek aresztu nie trafia do nas prosto z sądu jak zazwyczaj to bywa, ale zostaje przenoszony, za złe sprawowanie z innego więzienia. Dowód na moje następne starcie, z nowym zawodem.
Ty tam na górze. Miej mnie w swojej opiece, bo prawdopodobnie zejdę na zawał serca w tym dniu.

Z kubkiem kawy maszerowałam do gabinetu, pragnąc tym razem nie spóźnić się, na terapię jak ostatnio. Paul nie narzekał, jednakże moje sumienie raczej, nie przyjmowało tak niesumiennego wykonywania pracy.
Ku mojemu niepowodzeniu, z zza zakrętu wyłoniła mi się, już dobrze znana potargana czupryna. Nic mnie nie oszczędzi.
Jego sylwetka skurczyła się na mój widok, a twarz rozpromieniła.

- Hej Rue! - Zawołał radośnie.

- Hej Lou - Wymusiłam zadowolenie - Przepraszam śpieszę się jestem spóźniona

Zastawił mi drogę, przez co niemal nie wylałam na niego kawy. Kolego ja chciałam to jeszcze wypić, więc sunąłbyś się.

- Chciałem tylko zając ci chwilę. - Mruknął cicho

- Omm w takim razie do rzeczy Louis - Nie chciałam być niemiła.

- Okej to może poczekać - Spuścił głowę

Brawo zobacz co zrobiłaś Lewis.

- W takim razie do potem - Wyminęłam go.

- Rue?

Odwróciłam się na pięcie.

- Tak? .

- Dzięki za to ostatnie spotkanie

- Ja również - Zbyt formalnie, zbyt formalnie - Praca - Wskazałam mu palcem na korytarz, gdzie znajdywał się mój gabinet.

- Ah tak nie przeszkadzam - Odszedł, ostatni raz machając mi na pożegnanie.

Tak jak się okazało Niall ze swoim strażnikiem, czekali pod zamkniętą powłoką.  

- Spóźniona! - Krzyknął blondyn rozbawiony - Znowu!

- Wiem - Burknęłam, udając urażoną tą uwagą.

Chwilę potem  wraz z rozkutym Irlandczykiem, rozsiadłam się na fotelach. Rzuciłam torbę na biurku, szukając kluczy do szafki w której trzymałam notes i długopis.

- Co tym razem? - Chłopak zawiesił nogi przez oparcie i przekręcając się w bliżej nieokreślony sposób, ale wyglądał jakby jego ciało nie posiadało kości.

- Louis mnie zaczepił - Wyjaśniłam

- Interesujące - Prychnął - Co dziś dla mnie masz?

Znieruchomiałam. Ops.

- O nie Rue! Nie mów że nie wzięłaś dla mnie śniadania! - Zaskomlał na granicy płaczu.

- Boże Niall zapomniałam wybacz - Przerażona przeszukiwałam torebkę.

- Foch. - Złożył usta w podkuwkę, nie patrząc na mnie.

- Oj nie obrażaj się

- To niewybaczalne, jak mogłaś mnie zawieść - Oskarżył

- Przeżyjesz, za godzinę podają wam jedzenie.

- Dobrze wiesz, że mi nie wystarcza!

- Nie możesz pogadać ze swoim kolegą, żeby oddał ci swoją część? - Oparłam się o parapet.

- Zgłupiałaś? Nie będę pytał tego idioty czy da mi jedzenie,  prędzej zgnije liżąc sedesy.

- O fuu - Skrzywiłam się.

- Otóż to! - Zaczął wymachiwać rękoma.

Rozmyślałam o wybrnięciu z tej sytuacji, unikając prawdopodobnie głodnego Horana liżącego kible tutejszych łazienek.

- Nie wierzę, że to robię - Powiedziałam do siebie, idąc do wyjścia.

Chłopak zdziwiony oglądał moje poczynania, podnosząc się do bardziej ludzkiej pozycji na krześle. To zabawne jak teraz swobodnie czuliśmy się w swoim towarzystwie. Uchyliłam drzwi i złapałam kontakt wzrokowy z umięśnionym facetem.

- Larry? Mam taką prośbę. Mógłbyś przynieść mi pączka z nadzieniem owocowym? Proszę? - Sprzedałam mu swój najbardziej uroczy uśmiech.

Przez chwilę oniemiały wyszukiwał żartu, w moich rysach, jednak ruszył w stronę stołówki, a chwilę potem przyniósł mi słodkość.

- Dzięki! - Trzasnęłam drzwiami.

- Ej wolę toffi! - Marudził Nialler, kiedy wręczałam mu pączusia.

- Nie wkurzaj mnie nawet. - Wysyczałam przez zęby - Oddałam ci właśnie mój podwieczorek i teraz prawdopodobnie będę chodzić przez sześć godzin z pustym żołądkiem, który będzie warczał na każdego, jak pies - Wytykałam mu

Włożył niemal całego od razu do buzi, głośno mlaskając.

- Przypominam ci, że to twoja wina - Mówił z pełnymi ustami.

- Cicho bądź - Potarłam obolały kark.

Cóż leżenie na ręce Liama , przez całą noc, była dość niekomfortowym rozwiązaniem.

- Ciężka noc? - Zagadnął

Och nawet nie wiesz jak..

- Yhym - Przytaknęłam

- Kto to był? - W jego oczach zaświeciły się iskierki.

Przekręciłam głowę zaciekawiona.

- No ten koleś, z którym spędziłaś noc - Wyjaśnił przebiegle.

O kurwa.

- Nie wiem o czym mówisz - Starałam się zachować kamienną twarz.

- Błagam cię nie zmieniłaś ciuchów, od wczoraj. Masz lekko przetłuszczone włosy oraz nie masz makijażu. To wszystko mówi samo za siebie. Plus jesteś obolała. Musiało być ostro. - Skomentował

Dobry jest.

- Jesteś dziwny - Skitowałam, zaczynając się śmiać.

- To był tik obronny!

Mój śmiech rozniósł się po całym pomieszczeniu.
Gdy już opanowałam swoje emocje, zwróciłam się do Horana.

- Niall jak nazywał się ten facet, który cię, w to pakował? - Złożyłam usta w dzióbek.

- Steve Connors - Niemal warknął.

Spisałam rządek liter na kartce.

- Co zamierzasz? - Uniósł brew podejrzliwie

- Złożyć mu wizytę - Przygryzłam wargę podekscytowana.

Irlandczyk, przez moment wyglądał, jakby właśnie powiedziano mu w McDonaldzie, że nie dostanie swoich frytek do zestawu, ponieważ się skończyły. Nazwijmy to małym zdziwieniem. Tak.

- Żartujesz? - Zapiszczał

- Czy ja wyglądam, jakbym chciała cię wrobić? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie

- To jest niebezpieczne - Wstał widocznie poruszony. - Ten koleś to nie dobry wujek, to podstępny kutas.

- Sugerujesz, że zamknie mnie w piwnicy? - Zachichotałam, jednak przestałam widząc, że wcale go to nie bawi.

- Rue..

- Niall przestań. - Zakończyłam - Nie będę siedzieć z założonymi rękoma, koleś musi mi odpowiedzieć na kilka pytań.

- Nie jesteś jebanym detektywem tylko psychologiem, zapomniałaś? - Wypuścił sfrustrowany powietrze.

- A widzisz kogoś innego, kto w tej chwili może cię z tego wyciągnąć? - Przygryzłam skuwkę długopisu.

Opadł ciężko na fotel, wydobywając z siebie jakieś pomruki.


***

Przymknęłam cicho drzwi, zamierzając ukradkiem prześlizgnąć się do pokoju i pójść spać.
Zsunęłam swoje trampki, odkładając je na półkę, po czym na paluszkach starałam się przejść, koło kuchni z której wychodziło światło. Dłonią utrzymywałam się ściany, obłożoną ciemnymi panelami. Małe strużki powietrza, które wypływały z moich ust, były jedynym w tamtej chwili istniejącym dźwiękiem. Weszłam w promień jasności, wypadający z oświetlonego pomieszczenia, jednak równie szybko wymknęłam się z jego zasięgu. Fala ulgi oblała moje ciało, kiedy to prawa stopa styknęła się z pierwszym stopniem schodów, prowadzących na górę. Pewne złapałam się poręczy, powoli opanowując dygotanie serca, przejętego całą misją "ucieczki". Właściwie to nie wiedziałam, czemu tak bardzo unikałam spotkania z rodzicielem. W końcu nic nie zrobiłam. Możliwe, że była to wymówka, a zarazem jedyne wyjście z kolejnej niechcianej kłótni. Ostatnio nasze relacje nie utrzymywały się, na zbyt wysokim poziomie. Mijaliśmy się w drzwiach mówiąc obojętne "Dzień dobry" rzadko spędzaliśmy razem czas. Odgradzaliśmy się coraz to większym murem. Dziecinada. Rozmyślałam o moim radykalnym rozwiązaniu tego konfliktu, jakim była wyprowadzka, jednakże po długim rozmyślaniu doszłam do wniosku, iż było to cholernie nierozsądne i głupie. Nie miałam zamiaru stracić drugiego rodzica. Bo właśnie to by się stało, gdybym zaczęła mieszkać sama.
Postawiłam drugą stopę na schodku. Głośne pęknięcie rozbrzmiało po domu. No to po mnie. Zacisnęłam powieki, w porażce.

- Rue skradasz się jak złodziej - Stęknął, stając w progu. - Musimy pogadać chodź.

Tak jak nakazał, zeszłam z powrotem. Usiadłam na wysokim krześle barowym, czekając na "wyrok". Usiadł tuż na przeciw mnie, wystukując palcami o blat.

- Czemu nie wróciłaś na noc?

No tak. Dowód tożsamości pokazać?

- Praca - Odpowiedziałam z prędkością światła.

- Pracujesz w nocy? Błagam cię nie wciskaj mi bajek.

- Byłam w szpitalu - Odpowiedziałam z godnie z prawdą.

Podniósł brwi, dając mi do zrozumienia, bym kontynuowała.

- Mówiłam ci, że jeden z moich pacjentów leży na oddziale.

- I co w związku z tym? - Pokręcił głową zły.

- Zostałam przy nim, potrzebuje pomocy.

- Błagam cię córciu - Zdrobnił, nie mając mi ani trochę tym słowem słodzić, wręcz przeciwnie - Im nikt nie pomoże, nie potrzebna im pomoc, a co najwyżej w tej chwili pomoc medyczna.

- To są ludzie nie zwierzęta tato - Podniosłam głos

- Ludzie zachowujący się jak zwierzęta. Co za różnica? - Popił łyk kawy ze swojego kubka.

- Każdy, ale chyba ty powinieneś wiedzieć coś na temat tych ludzi

- Tak powinni siedzieć w samotności do końca swoich dni - Prychnął

- Każdy zasługuję na drugą szansę - Przeczesałam niezgrabnie włosy.

- Bredzisz. Te studia zniszczyły cię. Gdybyś...

- Gdybym poszła tam gdzie ty chciałeś byłoby mi lepiej? - Dokończyłam za niego.

- Dokładnie - Przytaknął

- Tato to mój wybór - Jęknęłam

- To niebezpieczny i lekkomyślny zawód - Wstał z krzesła, chwytając naczynie.

- To samo mogę powiedzieć o twoim zawodzie - Skarciłam go.

- Mylisz się - Wrzucił do zlewu pusty kubeczek.

- Och tak?

- Tak Rue. - Popatrzył na mnie surowo - Widzisz ja zatrzymuję tych ludzi i wsadzam, ich tam gdzie powinni siedzieć - Usiadł z powrotem - A ty szukasz w nich czegoś, czego nigdy nie znajdziesz. Fałszywe istotki, w których nie ma pozytywów. Okłamujesz sama siebie. - Pogładził moją rękę

Spuściłam wzrok.

- Nie. Ty żyjesz w szarym świecie. Nie chcesz zobaczyć lepszych stron. - Odtrąciłam go, odsuwając się

- Jesteś naiwna dziecko. Wyrośniesz, ale w tedy może być za późno.

 - Poczekam jak najpierw zrozumiesz mnie.

Nastała cisza.

- Czemu nie możemy się dogadać? - Szepnęłam

Obszedł blat, podchodząc do mnie od tyłu.

- Zostawmy tą rozmowę na później - Westchnął zmęczony.

Uraziłam go?

Niepewnie położył dłoń na moim ramieniu i potarł je. To miał być rodzicielski gest. Och.

- Śpij dobrze

- Dobranoc - Odezwałam się

Poszedł sobie zostawiając mnie z następnymi niedokończonymi myślami. Uciekał. Jak ja.
Zgrzyt zamka, uświadomił mnie, że zamknął się w pokoju. Nadal siedziałam, tępo patrząc w okno. Ciemne niebo pochłaniało mnie całkowicie, a gwiazdy przypominały mi blask tęczówek Liama.
To jaki był spragniony...
 Byłam ważna. Ważna pogubiona, w całym świecie jaki stworzyłam. Moje roztrzepanie ani trochę nie ułatwiało mi całej tej sytuacji. Jedynym plusem było to, że zaczęłam mieć coraz więcej planów, dotyczących mojej pracy. Dłuższe siedzenie, w tym samym miejscu właśnie miało się zakończyć.


Gdy weszłam do pokoju, od razu zaczęłam z siebie zrzucać przepocone ciuchy, które nosiłam przez dwa dni. Mała karteczka wypadła z mojej kieszeni, upadając na dywanik. Schyliłam się odkrywając jej zawartość.

"Steve Connors"

Momentalnie rzuciłam, dotychczasową czynność i chwyciłam laptopa.
Po monotonnych poszukiwaniach ku mojemu zdziwieniu, znalazłam na prawdę kilka ważnych informacji. Connors był dość wpływowym człowiekiem. Prowadził międzynarodową firmę urządzeń elektrycznych. Wiązało się to także z tym, iż był dziany jak cholera. Po co był mu majątek matki? Pieprzony materialista. Jego wizerunek znajdował się na każdej możliwej stronie, na której widniało jego nazwisko. Jak to się stało, że o nim nie słyszałam?
Miał dobrą opinię publiczną. No proszę bardzo, kto by pomyślał..

Jedna próba połączenia.
Druga...
Trzecia...
Czwarta...

- Dzień dobry. Biuro pana Conners'a w czym mogę pomóc? - Odezwał się piskliwy głosik w słuchawce.

- Dzień dobry. Mówi Rue Lewis byłam umówiona z panem Stevenem - Odparłam pewnie.

To będzie ciekawe..

- Umm.. Nie ma pani na liście.

- Muszę być

- Zaszła jakaś pomyłka

- To niemożliwe, proszę mi uwierzyć - Naciskałam

- To pani jest nową stażystką? - Zapytała niepewnie

- Tak to ja

- Oh przepraszam panią. Pan Connors uprzedzał mnie, że pani zadzwoni.

Dała się nabrać? Nie nie to jest za proste.

- Cóż w sobotę jest on w Birmingham, w sprawach biznesowych myślę, że byłby w stanie spotkać się z panią o piętnastej.

- Dziękuje bardzo

- Wyślemy informacje miejsca wiadomością. Do widzenia życzę miłego dnia.

- Ja również - Odłożyłam telefon

Przez chwilę, zastanawiałam się w osłupieniu czy to prawda. Tak prosto dali się wrobić w spotkanie. Więc... Czas na miłą pogawędkę z panem sukcesu.









HEJ HEJ MADŻONEZ IS HERE! 

CÓŻ... WIĘC NIE MAM NIC PRAWIE DO POWIEDZENIA ROZDZIAŁ JEST TADAA
NASTĘPNY POJAWI SIĘ PRAWDOPODOBNIE W NIEDZIELE, JEDNAK STAWIAM WARUNEK :) 

JEST CORAZ MNIEJ KOMENTARZY WEJŚĆ TEŻ, CHOĆ Z WEJŚCIAMI ZBYTNIO NIE NARZEKAM CHODZI  BARDZIEJ O KOMENTARZE.
WIĘC CZEGO OCZEKUJE? 
25 KOMENTARZY NASTĘPNY ROZDZIAŁ WIECZÓR SOBOTA ALBO NIEDZIELA 
TYLE ODE MNIE.
NIE MAM SIŁY NA NOTKĘ.
PLUS JESZCZE ZAPRASZAM DO ZAGLĄDANIA DO ZAKŁADKI BOHATERÓW, BO POJAWIĄ SIĘ NOWE POSTACIE.

DZIĘKUJE TO TYLE.

MADŻONEZ/ @LOLOUNIA

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

BEZ SPAMU PROSZĘ :)